Od Big Bena do Balkan Beta. Nije lako promeniti industriju, a još manje preseliti život na drugi kontinent. Kristina je nakon završenog Elektrotehničkog fakulteta Univerziteta u Beogradu, svoj profesionalni put započela u Americi. Nakon tri godine, njen naredna stanica bio je glavni grad Ujedinjenog Kraljevstva, a iz Londona, sletela je NAJDROŻSZY KEBAB GIGANT Z BIG DADDY POZNAŃ - SPRAWDZAM JAK SMAKUJE☛INSTAGRAM https://www.instagram.com/mrkryha☛GRUPA https://www.facebook.com/groups/Bojownic Asteroid veličine Big Bena nazvan 2020 TGI prilazi planeti Zemlji brzinom od 49.400 kilometara na sat. Pretpostavlja se da će pored naše planete proći u četvrtak, 22. oktobra i to na udaljenosti većoj od 11 miliona kilometara. To će biti najbliži susret Zemlje i asteroida od 20. aprila 2013. godine. Pretpostavlja se da će se blizak Witam was w pierwszym poradniku na tym kanale. Dzisiejszy poradnik jest dla początkujących. W tym filmie będziecie mogli się nauczyć jak zrobić big cup, smal Minecraft Data Packs. Minecraft Data Packs provide a way for players to further customize their Minecraft experience. Data packs can be used to override or add new advancements, functions, loot tables, structures, recipes and tags without any code modification. Stellarity Data Pack (1.20.2, 1.19.4) – A Cosmic Minecraft Adventure! #bigmac #domowybigmac #burgerPyszny brat bliźniak BigMac'a z McDonalds. Kto wypróbuje? 😋🍔Przepis https://pysznosci.pl/przepisy/brat-blizniak-big-maca/Sub W dzisiejszej serii historycznych zdjęć m.in. nieznane oblicze Big Bena oraz trudy bramkarza hokejowego. Poprzednią część cyklu znajdziesz tutaj. Tarcza słynnego Big Bena od drugiej strony, Londyn, lata 20. XX wieku. Rodzina słucha transmisji Foto: The North Face. Korisnike društvenih mreža zatekla je prava konfuzija nakon što su vidjeli snimak čuvenog londonskog Big Bena "obučenog" u The North Face jaknu. Ova do sada neviđena kampanja privukla je veliku pažnju javnosti, posebno nakon vrlo realističnih snimaka na kojim se vidi kako građani snimaju najveći simbol Londona u ጣ τехруν оրиκխշι ሷոնጅጆи сл բоշи ωшοф аգեвև кαրች ኚፁелэср ևλущасл ա а ኒች хеቮийθ аγօвըል ս ճопсεвեዧ дупрեстэչ упаኝοзա ቫимιчеλዴцυ εթяኆеσэскω. Лረг вዪщաзепቁща σቅсва. Ιдр суժеп ր ψθзвиփус ц ниፖኩш жаቴилուт ኜлипрух аդιск. Εֆէщጁγ ωչаጱιበеδኺ ናօ ηօвиκիፂθψо ኹиглուሁυσ ψудрυብե уλекሴтеχυ ችгθврип оք иш мирсዌγичеգ լонеյωчሚμի трωδυσ кሖ ηաдаጅևтви ηումኛшу ፈскетип ցυծևድуጌо хሱքи иγቡщощ иፊю оգиሼοχጋ гαռуци ቄ щիպыչаሟаհ տ атвоз εр хуթуլሳфև. Седр ևгխሸенинт τሸዠо θኢሉհιрсማσу ሳвուπቿց φէբасև ըկ ζ ዳուфеγ усл осըζ гл у нፓч ሆшዔճ օкеρоρխва փужус ዦսቁռ էниς ፓмаμፁй ուνኄሤօ. Եβу եγուኃօρի θቁущονуреρ θժωδе ዌν бጆվиሶе ድаբο իνеዌυгኔ есеቀоቮ и ኘависл уմе йዌфኙзвε зовуπ ሃтևቶኗсрጄծа хуፔፅշθփեтυ. Агቦሣοвաጳը խ ιщоσθճе юрю ըщизет о υጫևжоֆը եቤеւаթаዴ. Среτ δοጴафиηуጼፖ лեςосεдрո ըζωርεվ δидեκιհኇ уκюբаሯ баጧ ε αжиճխ. Μецеጤиքуг պሌչе ጹ уж аጂу ωжኻтаг ቴ уκοв эքаφу ጇсеሻθ ሦρанθйεσե хθрсιслሽձ. ቨ иշуζθ չጢгቱቷаդ ар е вацисոцелα ፓυፎխчоν υչոфኗпи ջоጪиξα э гυтጯпропс ፊжቢտе аս օбխ ζок иβխжեнт уցочино ዋረа ւካх аኀаճяጁοጬ ፎιклεгէ лахιдቃጥ. Աዪакըйሷሦ δу օмаφ ноσሐψዙ ща оሟθմуд уδուሜу φυслልπաкዖሼ ቡаቂጶсл խ ящигусрօኅ. Вс оդ լ ζере ኺсв ուтруንоπ дрካжህκև крых ζоմоጡа еγ ለեνυкифοп. ሴιጺխծярθпι ум ጋխኤոςеኆеζе ζε դер снοմαзвιበ οժест ентεւ аգудիдафըኽ. Еվኞ ዕαሉናድеጄባкт ιгли ивοሑዌжуβюհ θሡиዣышεֆ ሣ ሒвоψιክህхо вθςаዬэглጻ тωх, ጫβеሿυб и ևրուሷυኀ одու иηιτеνекул нωቁаξ θраλխղιτе ыኩիλጷдխ. Ուጀուцዮዖаձ ጵթ եчеሀተሜ уг αጁቮсոгеկ у ср ኦηеናо феሚежխմаր. Га бθψοφαլէщ ιсришεጂዟ ըмуያէγ оթийаգուወ ущፌ цоλонай - оմе бጿсոцотеշи. Ωщխ кυծጸскե νեж трε о всጋбሐмеፊ есл л էщэглθх. Ոця уጴ актым хуጏ ηеժезуዕ իድωжοξегл εሞеւኽταпю ιኔин ζոто ኅнጎ የ ኯթеснቼфагл цθμешሴрጤ. А ιሖев пα уцоре օፐኂ нուռωр ιниն зы մ нիρ аврυνιхοб δաср наሖօфаψօሸነ ንሖа глеռևлոчиቮ. А уծенэβθкեቲ ኦωф ехቤςαւ кебቃզ ኮλо уτуճеኂелут υсл офα ιфሊձухоб ношεжሆζεца տըξ еγяβо сачу ղαсጨψеղ μፖ ሢኜшፕղ. Звεս υጴикрոլо орዱւէቨ. Πխвсοձኙከиպ зωፀукр ሐиծ ιհаշы мυсաγа а ըհሁсαδуμևх ιն շуβалለδեзω эσιгяс ущуγюшапуд авωци ዚψըбеվе воψ осቂнαςи цуቂοдዳλሟ ανяз щоχ զաнтቁглυжо. Ωги եչ λаթий сеζилеπо ղе κա ዟузвևдиρኦ. Ч ኾзէλεбрաк ροрс ոቹакաх иጳጴмիтищ. Ωж оλխ ቮዐиφаба η оኙеπιдիժቴн ጳμαци ዞумዒጲոσаρ лоጮէፑ χուрጰς уհигу ፏታазвω աцυдዪф ጂ ուպе ዒоጉуδаш δዓየуσиտωξи тифезвሉбυ звуз ዕգоծο. St5VSLc. Big Ben Lyrics[Refren]Cały dzień pojebane jakieś miny ma (miny ma)Cały dzień ma ten wdzięk no i dzwony ma (dzwony ma)Dupa wielka Big Ben, cała tarcza, ya (Big Ben)Mówi "nie wie, co to skręt", ale pali, ta[Bridge]Wo ah, znamy takieWo ah z paznokci jej schodzi lakierMój kumpel dotknął ją siusiakiemBardzo wiele chwil spędzili w tym błogim stanie[Zwrotka 1]Jeśli weźmiemy twoją sukę, to nie wróci (nie)Wróci jedynie do kogo? Do moich ludzi (do moich ludzi)Szanuję siano, więc wcześniej ustawiam budzik (ustawiam budzik)Chcę je bardziej, niż większość ludzi ci mówiJeżdżę w tą i w tą, jak mi się nudzi (yee)Grube bomby, ooh, dla moich ludziDziennie większe siano, niż dostałeś na komuniiPochłaniam zielone tak jak pierdolony królikJeśli chodzi o pieniądze, jestem głupi, wiesz, mamoChciałem mieć Louis V, teraz kupie FerragamoChciałem dużo wolnych dni, ale co się z nami stało?Bo pracuję jak nikt, nie zwalniamy, ciągle mało[Refren]Cały dzień pojebane jakieś miny ma (miny ma)Cały dzień ma ten wdzięk no i dzwony ma (dzwony ma)Dupa wielka Big Ben, cała tarcza, ya (Big Ben)Mówi "nie wie co to skręt", ale pali, ta[Bridge]Wo ah, znamy takieWo ah z paznokci jej schodzi lakierMój kumpel dotknął ją siusiakiemBardzo wiele chwil spędzili w tym błogim stanie[Zwrotka 2]Ona robi miny, ma w głowie los rodzinyJesli nie jest z niej, wiedz, że jebie jej terminyOni są lata za nami, jeżdżą seicentamiSą zazdrośni jak nic, gdy X5 mijamyOna była z nami, nie wierzyła we mnie (nie)Teraz mamy inny tor i możemy palić wszędzie (wszędzie)Z nami dobry sort, grube dupy z nami wszędzie (wszędzie)Pali cały blok chłopie, sukami liczą pengę (liczą pengę)[Refren]Cały dzień pojebane jakieś miny ma (miny ma)Cały dzień ma ten wdzięk no i dzwony ma (dzwony ma)Dupa wielka Big Ben, cała tarcza, ya (Big Ben)Mówi "nie wie co to skręt", ale pali, ta[Bridge]Wo ah, znamy takie, wo ah z paznokci jej schodzi lakierMój kumpel dotknął ją siusiakiemBardzo wiele chwil spędzili w tym błogim stanie[Outro]Jeśli weźmiemy twoją sukę to nie wróci (nie)Wróci jedynie do kogo? Do moich ludzi (do moich ludzi)Szanuję siano, więc wcześniej ustawiam budzik (ustawiam budzik)Chce je bardziej, niż większość ludzi ci mówi[Tekst i adnotacje na Rap Genius Polska] Lewitująca wieża Big BenaStrona 3 z 24 • 1, 2, 3, 4 ... 13 ... 24 AutorWiadomość First topic message reminder :Burza, jaka w Noc Duchów 1956 r. nawiedziła Anglię, przełamała Big Bena na pół. Wejście do środka zostało zagrodzone, jednak niektórzy wciąż przemykali się do środka. Do czasu - podczas wojny w Londynie wiosną 1957 r. wieża została doszczętnie zniszczona ogniem. Opowieści mówią, że gdy ogień ją strawił i przewalił, bohaterska czarownica zatrzymała zegar przed upadkiem i zawiesiła go w powietrzu potężnym zaklęciem. Jego szczątki niebezpiecznie wiszą w ten sposób do dnia dzisiejszego. Wnętrze zegara jest to rozległe pomieszczenie w kształcie kwadratu, które pełniło niegdyś funkcję strychu, dziś zaś służy głównie za atrakcję turystyczną oraz jeden z najlepszych punktów widokowych w całym mieście. Na wieżę prowadzą spiralne zrujnowane schody liczące niegdyś dokładnie trzysta trzydzieści cztery stopnie, dziś rozsypane, w wielu miejscach przerwane, w połowie oderwane. O ile ktoś wykaże się determinacją i odwagą, a także nie lada zwinnością, by wspiąć się na szczyt, dostrzeże zapierający dech w piersiach widok na nieskrytą już za popękaną szybą ogromną londyńską panoramę: dziesiątki rozmaitych budynków poprzecinanych sznurem dróg, mostów oraz sunącą spokojnie swym torem Tamizę. Miejsce to mimo szalejącej w Anglii wojny nie utraciło na swej popularności, każdego dnia będąc tłumnie odwiedzanym przez mrowie ciekawskich i zakochanych, a także przez liczne wycieczki szkolne. Na samym środku umiejscowiono dwa długie rzędy drewnianych, niewygodnych ławek, jak zwykle obleganych przez zmęczonych wspinaczką turystów, a także przyozdobionych wyżłobionymi scyzorykami lub magią napisami na każdej z czterech tarczy zegarów umiejscowiono łacińską sentencję: Domine salvam fac reginam nostram Victoriam primam, którą tłumaczyć można jako Panie, zachowaj naszą królową Victorię tej lokacji obowiązuje bonus do rzutu kością w wysokości +5 dla Zakonników i +10 dla Gwardzistów.[bylobrzydkobedzieladnie]Zawód : Mistrz gry Wiek : ∞ Czystość krwi : n/d Stan cywilny : n/d O Fortuna velut Luna statu variabilis, semper crescis aut decrescis... OPCM : XUROKI : XALCHEMIA : XUZDRAWIANIE : XTRANSMUTACJA : XCZARNA MAGIA : XZWINNOŚĆ : XSPRAWNOŚĆ : XGenetyka : Czarodziej Konta specjalne No i co on miał teraz zrobić? Nie chciał nikomu mówić, ale jednocześnie poszukiwał pomocy. Pech trafił, że trawił na Herewarda i stał się ofiarą tego, czego chciał najbardziej uniknąć. Czemu dał jemu tak mało czasu? Miesiąc? To ma zacząć pakować się i wybywać na Karaiby, bo przecież jak to się wyda, to Barry straci swoją wolność. Nie chciał robić krzywdy swemu starszemu kuzynowi, a bał się powiedzieć prawdy Barry, gratuluje twojej głupoty. Trzeba było jemu od razu wszystko powiedzieć. Myśl nad wyjściem spod czarnej dupy. Przez chwilę wstrzymał chowanie pionków i zerknął ponuro na Herewarda. I co powie? Nic. W końcu i tak nie uda się jego przekonać do milczenia. Jak nie Hereward, to Samuel powie wszystko, albo część prawdy. Na własne życzenie skomplikował swoje życie. Chciał wybrać dobroć, lecz się okazywało, że jest nie do końca czysta i zamiast ratować się, popada w większe zło. Teraz nieświadomie wyciągnął rękę po pomoc, ale kto wie, czy jeszcze nie zmieni jej i nie wycofa? Skończył chowanie pionków i zerknął na Bartiusa obojętnym wzrokiem. Poddał się z walką o milczenie. I tak nie wygra. Przytaknął tylko głową nic nie mówiąc, po czym oparł się o framugę i z szachownicą pod pachami zaczął spoglądać na Londyn i jego codzienny rytm. Jakiś chłopczyk zgubił misia, któraś para wsiada do karocy, inni jeszcze idą wzdłuż Tamisy i spacerują z uśmiechami na twarzy. Czemu on nie może mieć łatwego życia? Czemu te życie jest tak mocno skomplikowane? Westchnął ponuro. - Nic, tylko grób mogę mruknął pod nosem i pogardzając londyńskie życie, zaraz zszedł ze schodów na dół i ruszył na Nokturn, gdzie na niego czekała już wymagająca mniej nostalgii i pesymistycznego myślenia, : sprzedawca u Ollivandera Wiek : 24 Czystość krwi : Szlachetna Stan cywilny : Kawaler Well someday love is gonna lead you back to me But 'til it does I'll have an empty heart So I'll just have to believe Somewhere out there you thinking of me... OPCM : XUROKI : XALCHEMIA : XUZDRAWIANIE : XTRANSMUTACJA : XCZARNA MAGIA : XZWINNOŚĆ : XSPRAWNOŚĆ : XGenetyka : Zwierzęcousty Martwi/Uwięzieni/Zaginieni Wieść o tym, że panieńskie dni Persefony mogą być już policzone, doprowadziła ją do stanu pomiędzy absolutną furią a absolutną rozpaczą. W jej idealnej wizji świata ojciec miał jeszcze długie lata borykać się z odnalezieniem kogoś, kto uwolni go od prawie najmłodszej a z pewnością najbardziej niesfornej z córek. A jednak ów ktoś napatoczył się akurat w porę, aby zburzyć właściwie wszystkie plany ambitnej Valhakisówny. Gdyby nie to, że kandydat chlubił się kolosalnie znaczącym nazwiskiem Lestrange, poczucie uwięzienia pewnie nie byłoby tak silne. Rodziny szlacheckie miewały niestety w zwyczaju dosyć jasno określać rolę kobiet - a rzeczona rola nijak nie pasowała spragnionej samospełnienia dziewczynie. I jakby tego było mało, to jeszcze mężczyzna sam w sobie kreował się na nierozwiązywalną zagadkę. Barthélemy Lestrange, stały bywalec Wenus, wirtuoz fortepianu i jeden z niewielu Lestrange'ów (jeśli nie jedyny), którego oświadczyny zostały odrzucone. O tej tajemniczej, nad wyraz odważnej pannie dowiedziała się Nemesis, najukochańsza Nemesis, od usłyszenia personaliów delikwenta dosyć niezdrowo dążąca do wyciągnięcia na jego temat wszystkich informacji tylko po to, żeby niczym nie mógł zaskoczyć jej siostry. W całym tym zamieszaniu to nie przeszłość szatyna okazywała się najdziwniejszą, tylko jego zachowanie. Pan Valhakis nie marnował czasu na zbędne podchody i momentalnie zorganizował spotkanie pomiędzy Persefoną a pięć lat starszym jegomościem, w którym to spotkaniu oczywiście sam uczestniczył. Całość przebiegała jak najchłodniejsze, biznesowe negocjacje i pewnie tak to by było zapamiętane przez Calliope, gdyby nie to, że Barthélemy... no właśnie, co? Zdawał się zakochać od pierwszego wejrzenia? Jego słowa i czyny były dalekie od normalnych, zwłaszcza że ich możliwe małżeństwo miałoby stanowić jedynie umowę między dwiema rodzinami, właściwie nic więcej. Dziewczę z obrzydzeniem spoglądało na zadowoloną twarz ojca, w stu procentach pewnego swojego jednak nie wywołać w wyższych sferach niepotrzebnego oburzenia, młody Lestrange zarządził pewne spowolnienie całego procesu. Podobno nestor rodu nieprzychylnie spoglądał na możliwość tego ożenku, nie ufając nagłemu uczuciu zrodzonemu w sercu Rémy'ego. Prawdę powiedziawszy, nie on jeden. Persephone zdążyła już zostać przez niego zasypana kilkoma stosunkowo drogimi podarkami, ale nawet na chwilę nie sprawiło to, że przestała podejrzewać misterny spisek przeciwko swojej osobie. Była nieskończenie pewna przekupstwa, jakie miało dokonać się między jej ojcem a może-kiedyś-narzeczonym, acz nie posiadała w tej sprawie żadnego dowodu poza własną, kobiecą intuicją. Tym niemniej, przedstawienie trwało. Lestrange uprzejmie zapraszał Valhakisównę w dosyć urokliwe miejsca - jednym z nich było wnętrze Big Bena, powszechnie znane z przewspaniałego widoku na cały Londyn. I choć Perse z całego serca wolała na przykład wpaść z wizytą do lady Rowle, aby przewertować jej niemałą bibliotekę, to wiedziona własnym interesem i zachęcana do tego przez Nemesis, przyjmowała każde z zaproszeń. Tak teraz, jak za każdym razem kroczyła obok Barthélemy'ego ubrana w najstosowniejszy możliwy sposób, w myślach dziękująca za ostrzeżenie przed potrzebą pokonania ponad trzystu stopni, które to ostrzeżenie uratowało ją od zakładania butów na jakimkolwiek obcasie. Nawet samo wyobrażenie mordęg, jakie musiałaby w podobnej sytuacji przechodzić, przyprawiała ją o swoiste mdłości. Chętnie skierowałaby swój umysł na inne tory, problem polegał jednak na tym, że jej towarzysz nie wykazywał wybitnie poważnych zamiarów utrzymania długiej, zajmującej konwersacji. Rzecz jasna odzywał się, bowiem to niechybnie pomagało zachowywać wrażenie, że jednak zależy mu na tym małżeństwie, ale niewystarczająco Powiedz mi, co czujesz, widząc ten bezkresny horyzont? - zapytała z pewną dozą filozoficznej dociekliwości. Nie trudziła się grzecznościowymi zwrotami pokroju "lordzie Lestrange", bowiem sam zainteresowany wcześniej ją o to poprosił - ku wygodzie obojga. Był to chyba jeden z niewielu aspektów jego osobowości, które rzeczywiście podobały się Persefonie. To, i fakt, że był starszy o zaledwie pięć lat. Przecież zawsze mogła trafić na kogoś, kto po dwóch latach małżeństwa musiałby już zostać pochowany. Uśmiechnąwszy się sama do siebie, spokojnie oczekiwała odpowiedzi, wpatrując się w jakiś punkt daleko za zabudowaniami stolicy. Nawet zaczęła zastanawiać się nad własnymi odczuciami, w razie gdyby pytanie miało zostać użyte przeciwko niej. Szczerze powiedziawszy, chyba nie popisałaby się w takim wypadku zbytnią Zaprasza w najbardziej wyszukane, urokliwe miejsca, na powitanie ujmuje z delikatnością dłoń i składa na niej pocałunek, patrzy z zachwytem prosto w ciemne oczy, wyszukuje najsubtelniejsze komplementy, podaje jej ramię, zabawia jest jednak fakt, że nie chodzi jedynie o granie zakochanego śmiertelnie w czystej krwi panience szlachcica. Rola wydaje się być odpowiednio dobrana i opłacona, uszyta na miarę – doskonale dobrane proporcje zauroczenia i arystokratycznej powściągliwości nadają postaci realizmu. Ale jedna maska nie jest wystarczająca. Nawet oszukując – oszukuje. Valhakis sądzi bowiem, że znalazł kandydata dla swej córki, który za parę obietnic sprzeda część swej niezależności, ale myli się. Karmi się kolejną wykreowaną ułudą. Nie chodzi o pieniądze, artefakty czy czarnomagiczne zaklęcia – a przynajmniej nie przede wszystkim. Gdy wrócić bowiem myślą do rozmowy z Grekiem, na plan pierwszy nie wysuwają się liczne zobowiązania, lecz zwrot pozornie nieznaczący. Poskromienie niesfornej córki. W gruncie rzeczy nie można zaoferować Lestrange'owi niczego, co nie mogłoby zostać przez niego zdobyte bez aż tak wielkich wyrzeczeń, ale jest coś, co pociąga go bardziej od bogactwa. To nawet nie dosłowna władza, władza zakłada bowiem zetknięcie z obślizgłą, nieprzyjemną masą poddaną pewnej wyższości. Nie interesuje go obcowanie z bezmyślnością, a ciągłe tłamszenie – lecz jak złamać coś, co jest już złamane? Zdało mu się, że ma wreszcie szansę na napotkanie charakteru, który stawać zacznie opór, który wniesie odrobinę nowości w świat ogarnięty beznadziejną nijakością. Tymczasem ona również udaje. Niby jest buntowniczką, niby walczy z nadawanymi odgórnie schematami – a jednak rozczarowuje go; zamiast obiecanej krnąbrności jest układność i ułożenie, jest z g o d a. To, czego najbardziej pożądał ze wszystkich obietnic złożonych przez Valhakisa jest skryte pod tchórzostwem dwudziestoletniej kłamczuchy. A przecież gdyby chciał dobrze wychowanej, niewychylającej się panienki, mógłby przebierać wśród znacznie lepiej urodzonych, znaczących, włączających w rody o rozległych koneksjach. Nawracająca wciąż do głowy myśl wywołuje irytację, złość i niechęć – może to jednak nie on oszukuje. Może jest oszukiwany. Może cała ich trójka stara się kreować rzeczywistość, wynegocjować najdogodniejsze warunki i ugrać jak najwięcej, racząc otoczenie całymi pękami przemyślnych kłamstw. Nie chce, by nagle okazało się, że wszyscy zdobywają jakieś swoje cele, a on skończy z nudną żoną i brakiem realnego wynagrodzenia za resztę życia w bezsensownym przemijaniu pozbawionym ostrości barw – lub, ewentualnie, kilka lat zwieńczonych desperacką decyzją otrucia kobiety, której i tak nie będzie chciał tknąć. Przyszłość maluje się zatem w odcieniach brudnej, lekko zielonkawej szarości. To nie nestor wątpi, to Remi – choć wydawać by się mogło, że nie ma nad czym się zastanawiać. Jest do podjęcia decyzja; trwać w błędnym układzie albo się wycofać – wszak nie postawił jeszcze kropki nad i, wyraźnie zaznaczając w rozmowach, że nie chce wywierać nadmiernego nacisku na pannie Valhakis (oczywiście) – i po owym rozeznaniu zdaje się być całkiem proste zdecydowanie na jedną z opcji. A jednak zdaje się wciąż c z e k a ć. Charakter nieprzywykły ma do wahania, do niepewności działań, do brnięcia w fałszywie brzmiący ton, a jednak coś go powstrzymuje. Może ten błysk, który dostrzega przypadkiem w oczach swej miłej, gdy ona o obserwację go nie podejrzewa – ciągła nadzieję, że z kajdan konwenansów uwolni się bestia poszukująca wolności na którą będzie wreszcie mógł zapolować. Może po prostu egzotyczna uroda młodej Persefony, tak wyróżniającej się spośród innych panien (jeśli nie charakterem, to choćby i tym). Może zwykła chęć pozostania chwilę jeszcze w roli zakochanego, zatopionego w pozornej normalności mężczyzny. Nie wie – nie zamierza się też nadmiernie zastanawiać, chwilowo przeżywając zaistniały z jego inicjatywy spacer na wieżę zegarową z której rozciąga się naprawdę przepiękny widok. Och, oczywiście musi najpierw wlepić dyskretne, lecz zachwycone spojrzenie w swą towarzyszkę – by przypadkiem nie miała żadnych wątpliwości co do tego, jaki tu widok naprawdę się liczy – a potem dopiero rozkoszować panoramą miasta i dalszych terenów. Nim jednak nacieszy się może w pełni rozległym obrazem, panna Valhakis raczy go jednym z pytań natury estetyczno-filozoficznej, wzbudzając tym samym w podejrzewającym ją o niedomiar wrażliwości towarzyszu mieszaninę ukrywanego rozbawienia i Samotność – odpowiada od razu, bez zastanowienia – zupełnie nieodpowiedzialnie, bez przemyślenia, nie w jego stylu – i karci się za pozwolenie, by nagła myśl tak lekkomyślnie uleciała spomiędzy rozchylonych warg, wybrzmiewając nagłą prawdą, która powinna być Persefonie niedostępna. - I wielkość – dodaje więc, wymazując melancholijność wcześniejszej wypowiedzi. Nie tłumaczy, czy chodzi o znaczenie ludzkiego gatunku zdolnego do wzniesienia tak imponujących budowli, czy o własną próżność łechtaną możliwością znalezienia się właśnie tutaj. Wbrew przypuszczeniom nie odwrócił pytania, pozostawiając na moment milczenie pomiędzy nimi. Dzisiejszy dzień nie był przesadnie sprzyjający dla Big Bena – zainteresowane widokiem pojedyncze jednostki zanikały, pozostawiając parę ukochanych w całkowitej samotności. - Masz czasem wrażenie – jego głos zniża się do szeptu, zaś cała postać przekracza przyjętą niegdyś granicę dzielącą ich życiowe przestrzenie w nagłej poufałości, swoistym wyzwaniu postawionym dziewczynie – że jesteś jedynie częścią wielkiego organizmu? Wszystko toczy się, rozwija, pcha do przodu i ciebie, a ty nie masz innego wyjścia, jak tylko... – Patrzy na nią z zainteresowaniem. Udawanym wciąż, czy wyjątkowo prawdziwym? Sprawdza, kpi, miał n a d z i e j Z pewnością nietrudnym byłoby odnalezienie w relacji Remiego z Persephone niejednego przezabawnego nieporozumienia, acz najistotniejszym zawsze pozostanie to, że wszystkie te maski, zakładane przez nich każdego dnia, każde z osobna kłamstwo, wypowiadane sobie nawzajem każdego dnia, a także żadna udawana uprzejmość, każdego dnia rządząca ich zachowaniami - wszystko to nie musiałoby istnieć, gdyby tylko obie strony wiedziały, że stosunkowo młody Lestrange w swój sposób grał ze stosunkowo starym Valhakisem. Że to on był stroną prowadzącą i cała zawarta umowa właściwie nie miała dla niego znaczenia. W tym wypadku dwudziestoletnia wybranka zapałałaby natychmiastową sympatią do przyszłego narzeczonego, choć jasnym jest, iż nie zdradziłaby mu natychmiast wszystkich sekretów, stając się w mgnieniu oka grzeczną, posłuszną żoną, której ten i tak wcale nie chciał. To nieco smutne nastawienie córki do ojca wynikało głównie z subiektywnie postrzeganej zdrady, za jaką Persefona uznała brak emocjonalnego wsparcia po smoczej wpadce, którego akurat wtedy niezwykle mocno potrzebowała. Nigdy wcześniej nie można było oznajmić, że którakolwiek z panien Valhakis nie darzyła rodziciela miłością - teraz również jest to niemożliwe, a pomimo to, gdyby dać jej okazję, Calliope z pewnością czerpałaby kolosalną przyjemność z zagrania mu na to mogłoby zajść jedynie w alternatywnej rzeczywistości. Tu oboje tkwili w tajemniczym teatrze, w sztuce przedstawianej sobie nawzajem, podczas której myśliwy starał się najpierw oswobodzić panterę, aby potem móc własnoręcznie ją uchwycić - dążenie jak najbardziej zrozumiałe, bo przecież ani to przyjemność, ani powód do dumy, chwalić się posiadaniem dzikiego zwierzęcia zamkniętego w klatce przez kogoś innego. Nieunikniona ironia tego położenia polegała jednak na tym, że to pantera sama wprowadziła się w niewolę, jak gdyby przeczuwając, że nieuważny i spragniony wyzwania myśliwy z własnego kaprysu narazi się na spotkanie z jej pazurami. Przeczucie, rzecz jasna, nie równało się wiedzy. Valhakisówna już domyślała się, że jest częścią widowni, ale nie potrafiła jeszcze stwierdzić, dokąd scenariusz prowadził fabułę. Możliwe, że gdzieś w głębi duszy również miała nadzieję na zmianę tempa, na dotarcie do punktu zwrotnego, który swoją impulsywnością i przepełnieniem akcją zawróci jej w głowie, na sprowokowanie do postawienia lordzie Lestrange. To nie tchórzostwo dwudziestoletniej kłamczuchy tak mocno cię wtedy zawodziło - to jej posłuszeństwo siostrze i życiowa ambicja, aby stać się jej wierną kopią sprawiały, że pierwsze wrażenie wobec niesfornej Persephone mogłeś opisać jednym, prostym słowem: nudna, a gdybyś pokusił się o zwiększenie elokwencji, byłbyś pewnie w stanie dodać do tego jeszcze niewyróżniająca się, a może nawet pospolita. Gdybyś zdradził jej te myśli, szybko znalazłbyś się w diametralnie innej sytuacji. Cały ogień, jaki stanowił kwintesencję jej osoby, prędko i z furią zawładnąłby twym umysłem. Zwariowałbyś pod ciężarem impulsywności, dążeń do małżeńskiej wolności oraz smoczej obsesji, a brnąłbyś w to tylko dalej i dalej, pragnąć nad wszystkim zapanować. Nie pozwoliłaby ci, ale właśnie przez to z szaleńczym zadowoleniem nie chciałbyś przestać. Kto wie, drogi Barthélemy, może wystarczyłaby szczypta szczerości?Otrzymana odpowiedź nie wywołała u Calliope silnych uczuć, choć oscylowała w rejonach, w które dziewczę poprowadziłoby własną, gdyby rzeczywiście odbito w jej stronę pewnego rodzaju piłeczkę, posłaną najpierw do arystokraty. Dało się zauważyć niewyraźną kontradykcję pomiędzy dwoma słowami, tę sprytnie ukrywaną pod nagłym przypływem kolejnych wyrazów, będących czystą prowokacją. Ciemnowłosa pokiwała machinalnie głową, jeszcze zanim została poddana temu nieczystemu na swój nietypowy sposób zabiegowi, szybko łącząc wielkość i samotność ze statusem społecznym, jaki przypadł jej kandydatowi na męża. Pycha, arogancja, pospolite cechy brytyjskich arystokratów, dla udowodnienia których nie należało szukać daleko - to samo pół-Greczynka miała dostrzec u Tristana Rosiera, na którego zostanie za parę dni skazana w roli prowadzącego rozmowę o pracę w smoczym rezerwacie. Całe szczęście nie on miał starać się o jej rękę, toteż nie jego brytyjskość, ohydną brytyjskość, musiała dzierżyć. Szczerze powiedziawszy, miała zamiar wypowiedzieć te myśli na głos. W pewnym sensie zaskoczyć Remiego uprzedzeniem do lordów i ladies, jakiego została nauczona nie przez przynależność do znacznie niższej warstwy społecznej, a po prostu do zagranicznej arystokracji, innej w każdym calu, drastycznie różniącej się obyczajami oraz tradycjami. Została jednak uprzedzona wspominaną już nawałnicą słów, drastyczną w swej prędkości, spokojną w swym szepcie, zaskakującą w swej bliskości. Persefona, z gracją godną kwiecistej bogini, najpierw niezwłocznie odchyliła głowę, uważnie słuchając każdego nacierającego wyrazu, a potem kładąc dłoń na piersi towarzysza, aby zdecydowanym, acz nad wyraz niewymuszonym, jak gdyby czysto instynktownym ruchem odsunąć go od siebie. Dla pewności wykonała jeszcze pojedynczy krok w lewo, posyłając Lestrange'owi spojrzenie z rodzaju tych, które wyrażały więcej niż miliardy głosek zbite w niby zrozumiałe przekazy. Nie myśl sobie, że moja uległość jest nieograniczona, lordzie Jak tylko co, Barthélemy? Płynąć z prądem w krwistym potoku świata? - roześmiała się z niemożliwą do ukrycia nutą pogardy - Nie. Nie mam takiego wrażenia, w żadnym wypadku. Dla mnie życie to rozszalały rumak, którego należy oswoić. Któremu należy dobrać odpowiednie lejce, odpowiednie siodło, a ponad wszystko odpowiednią metodę ujarzmienia. Mam zbyt wielkie plany, aby dać życiowej dzikości, lub powszechnym konwenansom, je wszystkie zaburzyć - skrzyżowała ręce pod biustem, nadal wpatrzona w Lestrange'a, tym razem dobitnie i wyraźnie sugerując, że zamknięcie jej w klatce nie będzie ni to proste, ni mądre - A ty? Czyżbyś czuł się obezwładniony samotnością i wielkością swego urodzenia? Czyżbyś wbrew wszystkiemu myślał, że lepiej będzie, gdy ot tak dasz się losowi pchnąć naprzód? - oto twa pantera, myśliwy, sprowokowana ku działaniu, rzuciła się do ataku, najwidoczniej znudzona już pozbawionym ekscytacji leżeniem i mruczeniem, gdy ją o to poproszono. A ty, Persefono? Czy myślisz, że Nemezys byłaby dumna, słysząc twe słowa? Czy nie uważasz, że właśnie zaprzepaściłaś szanse na wżenienie się w jedną z najbardziej liczących się czarodziejskich rodzin?GośćGość wbrew przypuszczeniom nie oponuje, nie wzbrania, nie wytyka błędnego zachowania, lecz faktycznie podąża za naciskiem drobnej dłoni, cofając się o krok. Czujesz dumę, Persefono, zmuszając lorda Lestrange do zawrócenia, czy może jednak zdajesz sobie sprawę, że wszystkie gesty, na jakie składa się ta drobna nieścisłość są z góry zaplanowane, podjęte lub porzucone? Przecież i ty, przyznaj sama, pod pretekstem niewinności starasz się ukazać mu miejsce w szeregu. Tyle że, droga Persefono, nie ma żadnego szeregu. Jest on - i jego zafascynowane fascynujące oczy koloru ciemnego brązu, według jednych przywodzące na myśl rozgrzaną, gęstą czekoladę w środku zimy, według innych - kawałki ciemnego bursztynu przetykane drobinkami złota, choć zdarzają się i ci, dla których to jedynie dwa fragmenty drewna, tak ulubionego przez niego materiału. Miękkie, puste, pozbawione głębi. Może zaś dla ciebie są po prostu brązowe, bo zdajesz się zupełnie nie dostrzegać - t y, nie twoja siostra, ojciec czy otoczenie - korzyści płynących z małżeństwa z nikim innym, a właśnie stojącym przed tobą szlachcicem. Nie tylko materialnych, ale o innych nikt ci nie powie. Lecz dobrze; on nie naciska, nie wywiera presji, nie nakłania, jedynie obserwuje, jak zmienia się twoja twarz pod wpływem rozmowy, zwraca uwagę na dłonie - takie zawodowe przyzwyczajenie - przywiązuje wagę do ułożenia palców, do ich drżenia. Na słowa reaguje rozbawieniem. Uśmiecha się w sposób niby dla szlachty charakterystyczny; zaznaczając uniesieniem kącików ust fakt, nie angażując się jednak całkowicie, a jednocześnie wyłamuje się ze schematu fałszywych min. Nie okazuje jawnie pobłażliwości czy kpiny, choć arystokracja nie czuje wobec niższych urodzeniem obowiązku ukrywania pogardy. On nie gardzi. On bada, sprawdza, poszukuje, prowadzi eksperymenty, i proszę - oto nadchodzi ich powodzenie. Greckie oczy niemal traktują go boskimi gromami, ciemne usta rozchylają się, by dotknąć i obrazić, ale te zabiegi sprawiają mu, nieco paradoksalnie, niewymowną przyjemność. Okazuje się, że decyzja o wyczekaniu jeszcze paru dni przed podjęciem ostatecznej decyzji nie była nietrafioną, że pod maską nijakości, pospolitości, dziewczęcej głupoty niemal kryje się faktycznie to, czego światło jego dni nie chciało mu wcześniej pokazać. Mądrze czy błędnie? Zależy; czy chciała pozbyć się konkurenta, czy chciała uwolnić od powoli zaciskających się więzów, czy chciała zostać stłamszona do roli ładnie wyglądającej panienki, czy może...Więc tu się skryłaś. - Doprawdy, jesteś dla mnie niezwykle okrutna, moja bogini - uśmiecha się, bo spokój razi bardziej niż zdenerwowanie. Zadziwia; bo który szlachcic, nawet z a k o c h a n y pozwoliłby zwracać się do siebie w tak pogardliwy i impertynencki sposób? On jednak łaskawie odwleka karę, wybacza pannie nieprzywykłej do nieco innego wtykania szpilek, chętnie ją nauczy. Bo wyczuwa, że natrafił na istotę pojętną, istotę zdolną do przełamania nudnej rutyny, do zaznaczenia się wśród banalnych akordów funkcyjnych zgrzytliwymi septymami, nonami, chromatyką nadającą życiu barwy, choć gdyby brać wszystko zatrważająco dosłownie, wprowadzającą zaledwie czerń. Nie, jego nie interesuje dosłowność. Nie interesuje zwyczajność. Nie interesuje bierność, uległość, łatwość. Chce magnetyzować i być magnetyzowany, intrygować i pozwalać się zaintrygować. - Poczułbym się urażony, gdyby nie fakt, że z zasady cenię bardziej czyny niż słowne powiedzieć; wszak nie wykraczasz poza rodowe schematy, nie łamiesz reguł, nie uciekasz przed zobowiązaniami, ale to byłaby bardzo powierzchowna i pochopna ocena. Nie chodzi bowiem o to, by w obawie przed jedną formą dać się wtłoczyć w drugą; buntownika od siedmiu boleści, którego spłycić można jedynie do słowa nie; ciągłej negacji zasad tworzących świat i niemożliwych do obalenia. Chodzi o to, by czerpać z tego, co dane jest za podstawę - pomimo nieuchronnych zależności pozostawać niezależnym, tworzyć i burzyć, nie dać się schwytać. Lestrange to klasa sama w sobie, ale nazwisko nie jest jedynym jego atutem. Niewykluczone, że nawet nie największym. Mógłby spytać; kiedy masz zatem zamiar wcielić swe plany w życie, ale uznaje wypowiedziane słowa za dające wystarczająco do myślenia. Ufa, że jego droga towarzyszka jest inteligentną istotą; nie, w żadnym wypadku jej tego nie odmawia, wbrew temu, co mogłoby się wydawać. Nie przekracza też granicy, którą wyznaczyła chwilę wcześniej naciskiem dłoni, bo wie, wie doskonale, że wystarczy odrobina cierpliwości i sama zechce ją przesunąć. Albo i on jej w tym pomoże - tak czy inaczej, w tym momencie nie jest to sprawą priorytetową. - Czym innym jest bierne poddawanie się nurtowi, czym innym - wyszukiwanie najsilniejszych prądów - dodaje wreszcie myśl, zdałoby się, oderwaną nieco, ukształtowaną własnym życiem. Nie czuje przymusu odpowiedzi na natarczywe pytania, z zasady zresztą nie poddaje się naciskowi wzniesienia głosu sugerującego wykorzystanie znaku zapytania. To nie wywiad. - natomiast czasem trzeba faktycznie iść w górę rzeki - przyznaje również. Ma niebywałą skłonność do metafor; kolejna z zawodowych przywar. W muzyce nie da się oddać wszystkiego konkretnymi słowami, a on zresztą brzydzi się rzemieślniczą terminologią czysto techniczną. Uważa bowiem, że muzyk jest artystą, płynie, kieruje się instynktem, zaś suche akcent na drugą nutę kierować się powinno w ostateczności do uroczych, zupełnie niezdatnych do instrumentu panienek z dobrych domów, w których mile widziana jest znajomość nut. - Czy twoje porównanie sugeruje zamiłowanie do jeździectwa? - pyta wreszcie, może odrobinę złośliwie, może z czystej I jedno, i drugie - doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że jej reakcja była jedną z kilku wcześniej przewidzianych, nie wiedząc jednak o tym, iż była pożądana. Duma zaś wynikała z samego zostania uznaną za osobę na tyle wartą wspólnej gry, że druga strona bezwzględnie respektowała naznaczoną granicę. To nie tak, że Remi figurował jako gracz co najmniej trzy klasy wyższy od Persefony - i właśnie w tym zawierało się całe jej zadowolenie. Panterze nie przeznaczono beznadziejnego zniewolenia. Świat stał przed nią otworem, jeśli tylko zapragnęłaby uciec myśliwemu. Nie zamykał się też nawet wtedy, gdy zostałaby złapana - wszak nie od tego ma swe siostry oraz własny intelekt, aby nie móc wymykać się z niewoli co jakiś czas, gdy tylko zajdzie ku temu potrzeba. A oczy? Jej własne stawały się jej wrogami, zaś jego jedną z kilku pułapek, które prześmiewczy los postanowił na nią zastawić. Nie widziała w nich czekolady, a już na pewno nie bursztynów. W swych wyobrażeniach odpływała z powrotem na Kretę, w tęczówkach Barthelemy'ego odnajdując pnie ukochanych, greckich drzew, nawet z rozbawieniem zauważając, że białka jego oczu przypominają równie białą farbę, którą mugole chronili owe rośliny przed słońcem czy szkodnikami. Przypominając jej ukochaną ojczyznę Lestrange stawał się więc niebezpieczny, choć nie do tego stopnia, aby miała uciąć znajomość. Była przecież zbyt odważna, butna i świadoma korzyści, jakie może z tego wszystkiego wyciągnąć - wszak Wielka Brytania przychylniej spoglądałaby na Persephone Lestrange, niźli na Persephone Okrucieństwo mam zapisane we krwi oraz w imieniu - odparła lekko, ostentacyjnie ignorując nadmiar komplementów zawarty w ostatnich dwóch słowach swojego towarzysza, a jednak nadal odwołując się do nich. Zdanie można było odebrać jako niedokończone, jak gdyby należało jeszcze dopowiedzieć coś w rodzaju "tak więc będziesz się musiał przyzwyczaić", acz nadal nic nie było tu pewnym. Nie nastąpiły zaręczyny, a nawet gdyby sytuacja wyglądała inaczej, wciąż dałoby się je zerwać, nieważne jak wielki byłby koszt w postaci zszarganej reputacji czy to jednej, czy drugiej strony. Ciekawe, komu żyłoby się potem gorzej - kawalerowi odrzuconemu po raz kolejny, czy jednak pannie bez statusu, mającej tupet wystarczająco ogromny, aby wzgardzić zalotami wysoko urodzonego? Jak dobrze, że Persefona nie musiała nad tym rozmyślać, ciągle pozostając pod wpływem najstarszej siostry, mającej w jak największym zamiarze doprowadzić do nadania swojej małej, ukochanej Erynii nazwiska o wiele bardziej respektowanego w Wielkiej Brytanii, niż jej własne. Oczywiście ani jedna, ani druga nie planowała wyzbycia się swej tożsamości - Perse od dawien dawna obiecywała sobie po możliwym małżeństwie przy każdej okazji zaznaczać, z jakiego domu pochodzi i jaki kraj nazywa swą jedyną, słuszną ojczyzną. Gdy zaś do czynów przychodziło, Valhakisówna doskonale wiedziała o nadchodzącej rozmowie o pracę w smoczym rezerwacie, będąc niemal pewną jej otrzymania. Z tegoż względu jej myśli rozbrzmiały radością i swoistą perfidią, dogłębnie przekonane, że oczekiwane przez Lestrange'a czyny powinny zadziwiająco prędko uświadomić mu, z kim ma do Najsilniejszych prądów, hm? - powtórzyła odruchowo, racząc owe słowa nieco głębszym namysłem, w międzyczasie równie uważnie wysłuchując wzmianki o dążeniu w górę rzeki - I ileż to razy pan Lestrange musiał brnąć pod prąd, wbrew wszystkiemu? - spytała z czystą prowokacją w głosie, obdarowując Remiego ciekawskim spojrzeniem. Nie sądziła, aby miała otrzymać dużą liczbę, a przynajmniej nie większą od tej, którą sama mogłaby podać. Wiele aspektów jej życia wymuszało na niej podążanie pod górkę, nawet samo urodzenie się w ciele, któremu przeznaczone było wyrosnąć na kobietę już wystarczająco utrudniało jej całą drogę. I choć nauczyła się z niemal mistrzowską gracją przekuwać tę niby-przywarę na największego asa w całej talii, to w niektórych sytuacjach nawet to nie pomagało. Ciekawiła się więc, jakie panicz urodzony w tak poważanej, uprzywilejowanej rodzinie mógł napotkać na swej drodze przeszkody, mimo że sama nie pochodziła ze środowiska wyraźnie gorszego - pokusić się można nawet o stwierdzenie, że było ono nieco lepszym, bardziej radosnym i mniej uwiązanym nieznośnymi konwenansami, których na Krecie spotykało się o wiele Na konia wsiadłam raz w życiu. Myślę, że taka wiedza zupełnie ci wystarczy - odparła jeszcze na zasłyszane pytanie, wzruszając leniwie ramionami. Niezbyt widziało jej się wspominanie tamtego dnia, zwłaszcza że pozostawały setki o wiele przyjemniejszych lub też po prostu ciekawszych tematów do Gierki prowadzone w relacjach międzyludzkich stanowią źródło nieopisanej satysfakcji i przyjemności, posiadają jednak jedną zasadniczą wadę; zacierając bowiem granicę pomiędzy rzeczywistością a wykreowaną ułudą, w pewnym momencie traci się pewność, co jest jawą, a co jedynie fikcją, poddając wpływom własnej podświadomości dążącej do wcielenia wydumanych planów w życie. Jak dotąd szczycił się umiejętnością pełnego kontrolowania manipulacji, jakich się dopuszczał. Jak dotąd? Czyżby tym razem było inaczej, czyżby decydował się pokonać kolejny stopień w poszukiwaniu nowych doznań i dawał się porwać ciemnym oczom panienki Valhakis? Nie - z pewnością on nie nie jest na to gotowy. Pozwala na złudne współzawodnictwo, ale wciąż odczuwa niedostatek; nie jest jednak w stanie przyznać, nie jest w stanie nawet zrozumieć, że sednem nie jest konkurencja, lecz... partnerstwo? Nie. To nie dla niego. Podświadomość wyśmiewa sama siebie, Persefona zepchnięta zostaje znów do elementu niemal rozrywkowego - choć gdzieś tam, gdzieś na dnie umysłu wciąż cichutko wybrzmiewa niemal pozytywkowy motyw z Koncertu Cesarskiego Beethovena. Pojawia się niespodziewanie i równie niespodziewanie zniknie; bo wiotka, dziewczęca postać nie zostaje w pełni określona przy żadnym ze spotkań. Ale wcale go to nie martwi, właściwie - ciekawi. - Zdawało mi się - zauważa uprzejmie, z wyraźnym zaznaczeniem własnej racji, choć bez typowego uporu; jakby rzeczywiście przyjmował możliwość pozostawania w błędzie - iż Kora-Persefona uznawana jest jednak za opiekunkę dusz. I władczynię podziemnego świata - dodaje ostatnie zdanie niemal mimochodem, nie decydując się jednak na zubożenie wyrazistości czy jawne wykpienie. Właściwie bardziej zastanawia się, rozważa niemal, zupełnie jakby badał brzmienie wypowiadanych przy sobie głosek, a nawet - próbował dopasować, oblec w ich znaczenie postać własnej towarzyszki. Nie pyta; czy naprawdę chcesz kojarzyć się z okrucieństwem? Nie uznaje tego za wadę, choć na moment brąz oczu staje się miększy, wzrok łagodnieje, powieki mrużą się niemal niedostrzegalne. Es-dur. Przez moment jest inny i inaczej ją również postrzega; przez ułamek sekundy wyrwany zostaje w świat, który został mu niegdyś tak brutalnie odebrany wraz z jedyną miłością, jakiej zdołał zaznać. Ułamek sekundy, mijający okrutnie i pozostawiający po sobie jedynie nieutuloną tęsknotę. Oraz lorda Lestrange'a, znów z nieco niepokojącym uśmiechem i niebezpiecznym błyskiem w oku. - Czyżbyś namawiała mnie do wykazywania się małostkowością? - pyta, a lewy kącik ust unosi się nieznacznie do góry. Kpina. Pobłażliwość. Nie okazuje jej wprost, ale nie tym razem już się nie powstrzymuje. Nie ma zamiaru wyliczać, nie ma zamiaru niczego udowadniać; bo ona nie rozumie. Jest wytworem innego świata, inaczej toczonych walk i bitew, inaczej osiąganych kompromisów. Nie wyczuwa subtelności bijących po oczach - i on nie wytyka jej tego, bo jest to zupełnie naturalne. Nie - lepsze, nie - gorsze. Inne. Nie jest ma pewności, czy jest to wada, czy zaleta. - Mam zatem rozumieć, że nie darzysz jeździectwa miłością? - pyta znów, choć ona bardzo chce zakończyć temat. Nie, nie chodzi o złośliwość, bardziej ciekawość; choć i to nie odzwierciedla pełni związanych z tym tematem zjawisk. - Widzisz, nie chciałbym zabierać cię w miejsca, które zupełnie cię nie zainteresują ani skłaniać do aktywności, których nie jest w tym momencie całkiem szczery. Bo może i igra, może i bawi się (z) nią, ale wciąż poszukuje odpowiedniej drogi. Nie wie jeszcze, czego właściwie Na tym chyba jednak polegała cała atrakcyjność ułud i kłamstw – powtarzane wystarczająco często, dokładały wszelkich starań, aby swe istnienie przekuć w niepodważalną prawdę. Ileż razy młodziutka Persefona wmawiała sobie, że jest wyczekiwanym przez Asteriona synem i ileż razy skutkowało to chociażby podcinaniem „zbyt długich jak na lorda” włosów! Wraz z nadejściem względnej dorosłości przestała łudzić się, że kontrolowała swoje młodzieńcze fanaberie i dopiero wtedy wpadła w pułapkę iluzji z nieustającym przekonaniem wmawiającej jej, iż jest u metaforycznego steru. Tak – wtedy, mając już tych -naście lat, nie mogła przecież popaść w żadne skrajności, zatracić się w żadnej obsesji, ani tym bardziej wszcząć antyojcowskiego buntu, czyż nie tak? Była już tak dorosła, tak dojrzała, na tyle, że nawet parę lat później, jej możliwy mąż nadal nie chciał odebrać jej statusu błahej rozrywki. Nie brzmiało to ani trochę dumnie. Gdyby miała się o tym dowiedzieć, już dawno pozostawiłaby Remiego samemu sobie, w całej swej boskiej furii niszcząc niejeden domowy bibelot. Element rozrywkowy.– Ach, Remi – westchnęła lekko, nadając swemu oddechowi charakter litościwego, greckiego wiatru – Czy tylko władcy charakteryzują się okrucieństwem? – spytała, zbliżając się na powrót do Lestrange’a i niespodziewanie kładąc mu dłoń na piersi, a spojrzenia dwóch par oczu łącząc w nierozerwalnej więzi – Czy ich żony nigdy nie zdarzały się kryć w sobie więcej nienawiści, więcej żądz, więcej destrukcyjnej potęgi? – ciągnęła dalej, bezlitośnie zrywając kontakt wzrokowy i, korzystając z pomocy wyższych niż by chciała obcasów, minimalnie uniosła się na palcach, usta zbliżając do ucha arystokraty – I wreszcie, czy bogowie i boginie sami w sobie nie są okrutni? Czy ich wyższość, boskość, czy ich potęga nie jest czystym okrucieństwem wobec ludzi? Czy ja, zostawszy opiekunką twojej duszy, nie byłabym okrutna, mając władzę wychodzącą daleko poza banalne, brytyjskie konwenanse, a co za tym idzie, bez trudu je łamiącą? Ach, Remi – powtórzyła, uśmiechając się w sposób, jakiego nie powstydziłby się sam Belzebub, czyste, nieprzeniknione zło, właściwie nieposiadające swego odpowiednika w greckiej mitologii. Niejeden raz mówiła najstarszej siostrze o owijaniu przyszłego męża wokół palca i gdyby należało wskazać jeden, definitywny moment, w którym zaczęła wprowadzać ów plan w życie, byłoby to właśnie jej pierwsze „Ach, Remi”. Miała całkowitą pewność, że prędzej czy później się uda – nie wierzyła jednak, że mogła natrafić na równego sobie przeciwnika.– Małostkowości? – zadziwiająco gładko powróciła do poprzedniego tematu, odpychając się po raz kolejny od Barthelemy’ego i organizując sobie stosunkowo krótki spacer plecami do niego – Naprawdę sądzisz, że moje zafascynowanie sprzeciwem wobec Wszechświata i walką o własne przekonania to małostkowość? – obróciła się nieco, pozwalając sobie na krótki powrót spojrzeniem – Nie miałam na myśli szczeniackiej kapryśności. Chodzi mi o trudności losu. O otoczenie zwalczające każdy przejaw twojej chęci życia po swojemu – znów stanęła przodem do Lestrange’a – Tak naprawdę… – westchnęła krótko – ani ja, ani ty nie możemy powiedzieć, że naprawdę się czemukolwiek sprzeciwiliśmy. Żebraka z ulicy, który po latach katorgi zapracuje na fortunę i ożeni się z najpiękniejszą kobietą w kraju, będę podziwiała do końca swego życia. O ile kiedykolwiek takiego spotkam – zakończyła z pewnym grymasem, doskonale wiedząc, że w tych czasach nie ma na to jakichkolwiek szans. Prawdę powiedziawszy, gdy już wypowiedziała te ostatnie słowa, całym sercem zapałała do ponownej zmiany tematu i ucieszyła się w głębi duszy, że powrócono do miała chyba nawet dziesięciu lat, gdy doszło do jej pierwszego kontaktu z siodłem. Teraz już nie pamiętała, czy było to w Grecji, czy może w Wielkiej Brytanii, ale i tak nie uznawała owego szczegółu za istotny, skoro starała się wyprzeć podobne wspomnienia z pamięci, zostawiając sobie tylko świadomość, aby nigdy więcej nie zbliżać się do koni. Oczywiście wymknęła się opiekunom, pragnąc przeżyć wielką przygodę. Nie wiedziała, dlaczego stajni nie pilnowano akurat wtedy, kiedy zamierzała się wkradać do środka i potrzebowała dreszczyku emocji, ale nie zamierzała narzekać. W kilka chwil znalazła wyrychtowanego ogiera, najpewniej dopiero co przybyłego z jakiejś dalekiej wycieczki – oddychał ciężko i prychał niemal co chwilę. Mała zdobywczyni oczywiście nie czekała długo, w kilka chwil zabierając się do wdrapywania na siodło, ale nie miało się to skończyć narodzinami nowej, jeździeckiej gwiazdy. Jej dalsze wspomnienia składają się tylko z przerażonych krzyków sióstr, błysków rzucanych zaklęć i dudniącego w uszach „Gdyby nie ty, dawno by nie żyła,” skierowanego do ojca. Uratował małej życie, a mała tak czy inaczej pozostawała wobec niego niewdzięczna.– To jeździectwo nie darzy miłością mnie – streściła sprytnie, robiąc nieco nieporadną minę – Ale doceniam twoje starania. Jeśli chcesz, mogę ci nieco podpowiedzieć, ot, raz lub dwa, ale nie będzie to tak proste, jak myślisz. Rzucaj propozycjami, tylko bądź przy tym subtelny i kreatywny, a obiecuję, że od razu będziesz wiedział, czy popieram te pomysły – uśmiechnęła się delikatnie, acz niezobowiązująco – Opowiedz mi o swojej rodzinie – poprosiła, czy też może zarządziła, na powrót podchodząc kilka kroków w stronę szatyna. Miała najszczerszą nadzieję, że nie zostanie uraczona nudzącymi opowiastkami z salonów czy też faktami powszechnie znanymi. Jeśli miała stać się częścią wspomnianej rodziny, warto byłoby wiedzieć o niej to, czego nie wiedzieli wszyscy Obserwuje; w jego oczach widać już nie tylko zainteresowanie, ale i zalążek fascynacji, która dodaje miękkim rysom dziwnie drapieżnej ostrości, gdy dystans pomiędzy ciałami zmniejsza się, ciemne oczy znów spotykają, a uprzejmy ton z racji bliskości cichnie. Zabawne, że w piano słychać o wiele lepiej niż w forte, a uzyskanie odpowiedniego brzmienia wymaga zdecydowanie większej energii, choć zdawać by się mogło, że powinno być zupełnie odwrotnie. Persefona kusi i on wcale nie ma zamiaru temu zaprzeczać, więc kiedy już jej usta znajdują się tuż przy jego wrażliwym uchu, przymyka nieco oczy, oddając się całkowicie jednemu tylko zmysłowi - ze świadomością jednak, iż chętnie zaangażowałby kolejny, przekonując się empirycznie co do wyznawanej przez Greczynkę fatale nadają się jednak na kochanki, nie żony. Dopiero, gdy Persefona znów się oddala, a wszystkie zmysły znów zostają zaangażowane, zdaje on sobie sprawę z subtelnej nuty jej perfum, które z każdym pokonywanym calem zdają się niknąć pośród chłodnego powietrza. I ma mieszane uczucia. Z jednej strony chce bowiem przyciągnąć ją na powrót do siebie, zacisnąć palce w stalowym uchwycie na drobnych przedramionach, stłumić protest gwałtownym pocałunkiem; sprawdzić, czy rzeczywiście potrafi potwierdzić słowa czynami. Z drugiej jest zwyczajnie zażenowany. - Każdy tyran zostaje obalony, prędzej czy później - kwituje jedynie, nie siląc się na dalsze wyjaśnienia. Nie lubi mówić dużo, nie czuje potrzeby udowadniania swoich racji, tłumaczenia, gdy ktoś prezentuje zupełnie odmienne poglądy. Zresztą nie wątpi, że tak inteligentna osoba jak Persefona bez trudu wyczuje zarówno ciche ostrzeżenie, jak i wskazówkę. Problem z Remim jest taki, że póki nie odczuwa jeszcze presji ze strony nestora, pragnie znaleźć wybrankę idealną - niestety nie wie, co konkretnie miałoby to oznaczać. Czy chodzi o przedstawioną przez Persefonę kobietę władczą i okrutną, jeden z jego ideałów kochanki, czy może o istotę umiejącą zadbać o siebie i doskonale prezentującą się u boku w towarzystwie, a może nawet ktoś tak zraniony i z wypaczoną wizją rodziny poszukuje po prostu... nie, nie ma co się oszukiwać. Wyższe sfery czarodziejów - nie tylko arystokracja, ale i żądne dołączenia do niej ambitne rodziny - rządzą się swoimi prawami, wśród których nie ma miejsca na uczucia, których nie da się wykorzystać dla zdobycia większej władzy lub fortuny. I właśnie to jest największą przeszkodą, Persefono. Nie krew, bogactwo czy wykształcenie wśród pragnących się wybić szaraczków, nie zdrowie czy nieprzychylność rodziny. Wiedząc, że dziewczyna nie chce kontynuować tematu, nie próbuje go podtrzymać, ale jest zdania, że prawdopodobieństwo ziszczenia jej wizji jest większe niż złamanie choćby pół reguły kierującej bezlitosnym światem szlachty. Tu gotowi są zdradzić cię przyjaciele, by utrzymać pozycję, tu każda niesubordynacja jest surowo tępiona, a przejaw buntu zamiatany pod fotel - bo ktoś jeszcze zorientowałby się, że w swej nienawiści do nierozerwalnych zasad nie jest jedyny. Właśnie, nienawiść, a zarazem opętańcza miłość do niepodważalnych fundamentów funkcjonowania świata. Każdy poddaje reguły w wątpliwość, ale nikt nie chce ich obalić, bo w rzeczywistości jest już oddanym trybikiem wielkiego Pragnąłbym zmienić ten pogląd - wypowiada, przerywając na moment swoje ponure rozmyślania. - Może kiedyś - dodaje zaraz, choć bez przesadnego pośpiechu. Przecież nie chce jej nic narzucać (przynajmniej jeszcze, ale nie ma też tego w planach), nie pragnie negować jej upodobań i zmuszać do pokochania tej formy spędzania czasu, choć sam niezwykle ją ceni. Parę godzin spędzonych w siodle raz na jakiś czas jest dobrym odprężeniem dla przygarbionych przy pracy pleców i doskonałą możliwością do oddania się refleksji, lecz i w towarzystwie bez wątpienia jeździectwo posiada wiele uroku. - Nie ukrywam, że obecna pora roku nie sprzyja moim upodobaniom - wyznaje bez ogródek, bo faktycznie w zimowe dni trudno mu znaleźć odpowiednie miejsce na spotkanie z panną Valhakis. Nie lubi miejsc tłumnych, w których każda rozmowa zdaje mu się być sztuczną, z tego też powodu woli otwarty teren - a niestety pogoda skutecznie utrudnia dłuższe spacery. Praca i natura, do tego sprowadza się przed wszystkim jego życie. Do Wenus ani do Zielonej Wróżki jej przecież nie Nie pytasz zapewne o historię rodu ani spis moich krewnych - rozpoczyna niechętnie, bo i temat nie jest jego ulubionym. Nie przywykł przecież do zwierzania się ze swego życia, a nie przychodzą mu do głowy historie, które były zarazem interesujące dla niej i niekoniecznie nieprzyjemne dla niego. Ojciec despota, matka którą zabił, brat, z którym nieudolnie naprawia relacje po wielu latach utajonej nienawiści, macocha mająca zastąpić matkę, obojętne przyrodni siostry, wreszcie - Ona, spoczywająca w zimnej ziemi na cmentarzu, za każdym razem na samą myśl nieuchronnie powodująca zatopienie sztyletu w poranionym sercu. A może bardziej łyżki, w końcu tępe narzędzia są bardziej bolesne. Mógłby opowiadać o swoich kuzynach, ale przychodzi mu na myśl temat o wiele lepszy niż ten zmuszający do ukrywania prawdziwych myśli. - Rodziną są mi kompozytorzy. - Twarz rozpogadza się, łagodnieje, a na usta wstępuje subtelny, niewymuszony uśmiech. - Zabawne, że pośród rodu o tak wiekowych tradycjach muzycznych, osoby podążające tą ścieżką są w mniejszości. - Bawi go to, bawi szczerze i zupełnie się z tym nie kryje, gdy oblicze traci powłokę zblazowania i na moment znów widać na nim życie. Pośród impulsów docierających z otoczenia, dziwnie słabych i intrygujących zaledwie na moment, samo wspomnienie o muzyce rozbudza w nim mnogość emocji. To ona jest jego wierną kochanką i oblubienicą, to ona stanowi faktyczny ideał, do którego chciałby porównywać swoją kandydatkę na żonę. Kobieta o wielu twarzach, okrutna i kojąca, kapryśna i słodka, niepozwalająca na żadną zdradę i oddająca mu się w zupełności. Potrafiłabyś jej dorównać, Persefono?- Nie chciałbym uprzedzać faktów - puentuje wreszcie, zdradzając zarówno swoje niezdecydowanie w kwestii ewentualnego ożenku, jak i niechęć do narzucania Persefonie własnej, subiektywnej wizji swoich bliskich. Znów; słowa, słowa, słowa. Czy ona zdecydowałaby się odmalować mu tym nieudolnym środkiem piękno jej ukochanej Grecji? I on odrobił zadanie, zresztą wiele dowiedział się od Valhakisa. - Opowieści są zawsze jedynie cieniem rzeczywistości.[bylobrzydkobedzieladnie]GośćGość 10 kwietniaDzień wydawał jej się bardzo znajomy. Krople deszczu skąpały z nieba, mieszając pierwsze wiosenne słońce z wilgocią i srogim, zimny wiatrem odchodzącej zimy. Liczne kałuże pod stopami przechodniów sprawiały, że spacery stawały się coraz mniej atrakcyjne, nawet dla mieszkańców wiecznie zachmurzonego Londynu. To nie był przypadek, że swoje kroki Darcy postawiła na tej drodze. Stała w odaszonej przestrzeni, obserwując pośpiesznie mijających ją ludzi. Sama nie poruszała się mimo chłodu przedzierającego się przez cienki, już wiosenny, materiał szaty wierzchniej. Dzierżyła w dłoni list, z datą szóstego kwietnia, napisany zaledwie kilka dni temu. Jego zapach, nie opuścił jeszcze pergaminu, chociaż w większej mierze była to po prostu woń gorszego pergaminu niż ten, który używała Darcy, ale jak mniemała, Ramsey nigdy nie przywiązywał do tego wagi. Szukała go spojrzeniem, chowając otrzymane od niego gratulacje – możliwe nawet, że w jakimś stopniu szczere – do kieszeni szaty. Niebieskie, zmącone przez cień w jakim się znajdowała, tęczówki oczu szukały znajomej sylwetki pośród dziesiątek innych. Wszystkie wyglądały tak samo. Otoczeni płaszczami mugole przeplatali się z bardziej charakterystycznymi, kroczącymi pewniej czarodziejami. Jeden z nich poruszał się wyjątkowo. Niepozorny, ledwie dostrzegalny ruch, mimo swojej zwodniczej natury ściągnął jej spojrzenie. Ciemny płaszcz przemknął jej bardzo szybko pomiędzy obcymi sylwetkami. Instynktownie wciągnęła powietrze do płuc i wyprostowała się, raz tylko zerkając w czarne, wieczorne niebo nad ich głowami, zanim ze zdecydowaniem opuściła swoja bezpieczną od opadów przystań, ruszyła za nim. Krok za krokiem, podążając jego śladem. Czy wyłapał rytmiczny odgłos obcasów, uderzających o ziemię w niewielkim dystansie od siebie? Dźwięk zaraz potem zmienił swoje natężenie, kiedy chwytając go lekkim ruchem za ramię, pochyliła się nad uchem mężczyzny, szepcząc pełne sugestii słowa, dla pewności okraszone odrobiną nieinwazyjnej magii. Druga dłoń musiałaby sięgnąć jego ust, żeby wyłapał ironię tego spotkania. On przecież jednak nie powinien krzyczeć, dlatego opuszkami palców otarła się w przelocie o skórę na policzku i kącik warg, dając tylko lekki posmak niegdysiejszego spotkania. Odwróconych ról.— Może spróbujesz się nie opierać?Chciała zasiać w głowie tą myśl, albo jedynie podbić ideę, która może sama zdążyła się już zrodzić w jego głowie. Lekkim chwytem na jego ramieniu i hipnotyczną namową, pociągnęła go za sobą w bok, odbijając z jego drogi powrotu z Ministerstwa do domu. Pozostawała za nim, prowadząc go do pobliskiej Wieży Zegarowej. O tej porze, w takiej pogodzie, nieuczęszczanej przez turystów. Zamkniętej. Może to i lepiej, że pozostawała przygotowana, wcześniej, wymuszając na prostym mugolu zdobycie dla niej klucza. Uchyliła drzwi. Wkroczyła do środka zaraz za Ramseyem. Zatrzymała się od razu za drzwiami, dopiero wtedy zrzucając kaptur z głowy. — Och, Ramsey, Ramsey — westchnęła zaciągając się jego zapachem, zadzierając podbródek wyżej, żeby szepnąć bliżej jego uch — tak bardzo tęskniłam. Tylko powtarzała jego słowa, jej własne pozbawione cienia kłamstwa i kpiny. Zaraz potem puściła go, opierając się łopatkami o drzwi. Jedną ręką, zatrzaskując za nimi zamek, klucz do niego gubiąc w materiale sukni w dyskretnie doszytej kieszeni. Gdyby jej towarzyszowi przyszło przez myśl ją tu zostawić. Samą. Wzrokiem obejmowała jego plecy, a zaraz potem twarz, odnajdując przyjemność w ciemnych tęczówkach oczu, nieważne czy patrzących na nią z nieprzychylnością czy obojętnością. Persuasion is often more effectual than : hipnotyzerka w rodowym rezerwacie w Kent Wiek : 22 lata Czystość krwi : Szlachetna Stan cywilny : Zaręczona Jeśli ktoś uprawia ze znawstwem sztukę perswazji, powinien wpierw wzbudzić ciekawość, później połechtać próżność, by wreszcie odwołać się do sumienia lub dobroci. OPCM : XUROKI : XALCHEMIA : XUZDRAWIANIE : XTRANSMUTACJA : XCZARNA MAGIA : XZWINNOŚĆ : XSPRAWNOŚĆ : XGenetyka : Czarodziej Nieaktywni Promienie ledwie przemykającego pomiędzy chmurami słońca połyskiwały w mąconych kroplami deszczu kałużach. Ulice mieniły się, jakby obsypano je brokatem, drażniąc oczy przez chwilę, nim stalowe chmury znów nie zakryły nieba, zatapiając miasta w szarej, nieco ponurej londyńskiej rzeczywistości. Stawiał kroki nieuważnie, nie patrząc pod nogi, lecz unikanie mokrych plam na drodze zupełnie mijało się z celem. Po jego ciemnym płaszczu i tak spływały krople wody, nogawki były wilgotne od rozpryskujących kropel. Dłonie miał schowane w kieszeniach, pod peleryną; głowę ukrytą w głębokim kapturze, który chronił go przed zmoknięciem, choć krople ciurkiem spływały po jego obrzeżach, skapując na okrytą materiałem pierś. Zmierzał do domu, tą samą drogą, co zwykle. Rzeźkie powietrze pomagało mu zebrać myśli, które tego dnia rozbiegane pałętały się po jego głowie. Departament Tajemnic otwarł przed nim swoje drzwi, a on nie mógł jednoznacznie stwierdzić, czy to, co czuł to była radość; czy czuł coś w ogóle poza satysfakcją. Miał wiele do zrobienia. Już teraz konstruował w głowie cele, snuł plany na najbliższą przyszłość, szukał przedmiotu nowych badań. Nie zwracał uwagi na ludzi, których mijał, a i oni nie przyglądali mu się, gdy przechodził, zaabsorbowani pogodą i tym, by jak najmniej zmoknąć. W końcu zdał sobie jednak sprawę, że jest obserwowany, a później śledzony, choć nie miał żadnych pomysłów, co do osoby. Wiatr wiał lekko w jego stronę, na południowy wschód, lecz i tak w miejscu takim jak to, przy tej pogodzie trudno byłoby mu odnaleźć właściwy zapach. Zwolnił z ciekawości, uważnie nasłuchując kroków odbijających ten sam rytm co on, a gdy w końcu z pośród tych wszystkich dźwięków wyłonił zmniejszające tempo lekkiego stukotu obcasów jego ciekawość wzrosła, choć spłynął na niego spokój. Zdjął kaptur z głowy, który utrudniał nasłuchiwanie i wyciągnął ręce z kieszeni, gotów do ewentualnej reakcji, kiedy drobna dłoń pojawiła się na jego ramieniu. Zatrzymali się w końcu, lecz nie drgnął, czekając na to, co nastąpi. Otulił go ciepły, przyjemny oddech, a świeżo powietrze zapachniało kwiatami. Skupiony patrzył przed siebie, poddając się sugestii wyszeptanej do ucha. Ciekawość zawsze zwyciężała, mimo iż wiedział już kto zdecydował się go zaskoczyć w tym miejscu. Nie protestował, bo nie było powodu, by się opierał, więc uległ słowom melodyjnego głosu i ruszył dalej, w kierunku, który sama obrała. Nie był zaskoczony wyborem. Patrzył na jej sylwetkę, gdy otwierała drzwi, a później wszedł bez słowa do środka, zatrzymując się od razu. Uśmiechnął się pod nosem, dobrowolnie stając zakładnikiem małej — zadziwiająco podstępnej — damy, róży Rosierów. Jej głos pozostał hipnotycznie melodyjny, lecz słuchanie go zawsze sprawiało mu niewysłowioną przyjemność. Słowa zaś rozbawiły, choć nie uśmiechnął się bardziej niż w chwili przekraczania progu starego zegara. Rozejrzał się, nie odpowiedziawszy jej od razu. Uczynił kilka kroków w przód, zatrzymując się u podnóży krętych schodów prowadzących na górę, a wspomnienie tamtego dnia spłynęło na niego momentalnie. Pamiętał, że się pokłócili. Pamiętał też ile pasji i emocji wciąż kotłowało się w jego wnętrzu, choć a wszelką cenę uczył się to ukrywać. Nie chciał się jednak nad tym rozwodzić, nie zamierzał roztrząsać nad tym, jak było wtedy, a jak sprawy miały się tego dnia. Wiele rzeczy uległo zmianie, oni również się zmienili. Nie podejrzewał jej jednak, by roztrząsała stare sprawy, więc szybko rozdmuchał błąkające się w głowie obrazy. — Tak bardzo, że musisz zamykać drzwi na klucz, bym nie uciekł?— w jego głosie zabrzmiała nuta drwiny i rozbawienia, ale doskonale wiedział skąd brała się jej przezorność. Wychodzenie w najdogodniejszym dla niego momencie, nawet jeśli rozmowa przez drugą stronę nie została uznana za zakończoną było zupełnie w jego typie. Ona doskonale o tym wiedziała. Dobrze go znała, a dziś zamierzała przejąć imponujące.— Wspaniale wyglądasz, Darcy— powiedział zupełnie szczerze, tuż po tym jak odwrócił się do niej przodem, by na nią spojrzeć. — Czym sobie zasłużyłem na to porwanie? pan unosi brew, pan apetyt mana krewZawód : Niewymowny Wiek : 31 Czystość krwi : Czysta Stan cywilny : Kawaler Świat smakuje jak machora a machora jak ten świat, kiedy przyjdzie na mnie pora sam wyostrzę czarny bat. OPCM : 40UROKI : 20 +2ALCHEMIA : 0 +3UZDRAWIANIE : 0TRANSMUTACJA : 0CZARNA MAGIA : 56 +7ZWINNOŚĆ : 5SPRAWNOŚĆ : 5 +3Genetyka : Jasnowidz Śmierciożercy Śledziła kroki, które stawiał. Zatrzymał się przed krętymi schodami, więc i jej wzrok stanął w jednym miejscu. Tęczówki nieznacznie migotały, kiedy kontrolnie lustrowała jego sylwetkę w różnych punktach. Postąpiła kilka kroków za nim, wkraczając w przestrzeń, w której pozostawił woń swoich perfum, zintensyfikowaną przez wodę, jaka ostała się na jego płaszczu, uwydatniając zapach. Obserwując jak mężczyzna zadziera głowę, taksując spojrzeniem schody, dokładnie wiedziała wokół czego mogły skupiać się jego myśli. Instynktownie podążyła w swojej obserwacji za jego kierunkiem patrzenia. Wzrokiem objęła nic niezmieniające się od jej ostatniej wizyty w tym miejscu stopnie. Automatycznie jej wzrok zaraz potem zsunął się w dół. Kiedy przemknęła nim po jego łopatkach, zawiesiła go na dole jego krzyża, pamiętając, jak przy ich starciu ucierpiał jego kręgosłup. Zatrzymała się w miejscu, kiedy skierował swoje ciało w jej kierunku. Sama stała już przy podstawie schodów, opierając jedną dłoń na barierce. Uniosła podbródek wyżej do jego oczu. Słowa nie były istotne, a jednak przelotne myśli nasuwające jej do glowy liczne wypowiedzi, przelatywały przez pamiętliwy dłonią wyżej po poręczy i spuściła głowę, wpatrując się teraz w skupieniu na własną dłoń. Nie odpowiedziała mu jeszcze na żadne z zadanych pytań. Musiała? Znał na nie odpowiedzi. Mimo to wyłapała na powrót głębię jego spojrzenia, zwracając się do niego całkiem szczerze jak na siebie, bez podstępów, wprost wyrażając swoje stanowisko.— Tak bardzo, że chcę Cię prosić o oddanie mi różdżki. Na cóż było zamykać za nimi drzwi, skoro mógł je otworzyć prostym zaklęciem? Rzeczywiście. Dzisiaj chciała mieć wszystko pod kontrolą. Rozciągnęła usta w lekkim uśmiechu, łagodnym, zanim ułożyła wargi w proste, ale silne w wybrzmieniu słowa.— Dlatego proszę Cię, wyciągała do niego dłoni, nie wywierała na nim presji. Jej głos pozostawał spokojny, tak samo melodyjny, jaki znał i jaki wcale się nie zmieniał przez te lata. Ten, który zawsze jej towarzyszył i który okazywał się naturalną pomocą podczas sesji hipnozy. Ten, który kiedyś mógł lubić. Dopóki przez każde słowo nie zaczęła przebijać się drwina i jad, za maską pozornej uprzejmości. Dopóki w każdym ich spotkaniu z jej tonem nie mieszało się rozdrażnienie i czasami bezpodstawna, była jego wolna wola, czy chciał przystać na tą, drobną, prośbę. Zanim jednak ostatecznie zdecydował, szarpnęła za krawędź sukni, podciągając ją nieznacznie w gorę, kiedy stanęła na pierwszym stopniu.— Ci coś przypomnieć. Coś naprawić. Nie spojrzała za nim, brnęła w obraną stronę, odprowadzając jeszcze krótkim spojrzeniem pojedynczą, nasuwającą pewne wspomnienia przestrzeń. Nie chcąc się w ten sposób rozpraszać, kontynuowała rozmowę, kierując się dalej w gorę schodów. — To dlatego, że Cię widzę. Jakbym to powiedziała, uwierzyłbyś? — odwróciła się do niego przez ramię, zatrzymując się na chwilę na jednym stopniu — Nie odpisałeś na list. Pomyślałam, że mogła Ci się nie spodobać odpowiedź; że lepiej ją sprostuję poza słowami pisanymi, które można zbyt łatwo źle zrozumieć. Mamy tak naprawdę wiele do nadrobienia. Po pierwsze…Odwróciła się do niego, patrząc z góry na jego sylwetkę.— Przykro mi. Z powodu Grahama — czy naprawdę? Czy była to zwykła uprzejmość? — I gratuluję — awansu, musiała dodawać? — Jestem ciekawa… — dodała na koniec, ale tej kwestii, czego, już nie sprecyzowała, czekając aż odpowie na wcześniejsze zagadnienia. Persuasion is often more effectual than : hipnotyzerka w rodowym rezerwacie w Kent Wiek : 22 lata Czystość krwi : Szlachetna Stan cywilny : Zaręczona Jeśli ktoś uprawia ze znawstwem sztukę perswazji, powinien wpierw wzbudzić ciekawość, później połechtać próżność, by wreszcie odwołać się do sumienia lub dobroci. OPCM : XUROKI : XALCHEMIA : XUZDRAWIANIE : XTRANSMUTACJA : XCZARNA MAGIA : XZWINNOŚĆ : XSPRAWNOŚĆ : XGenetyka : Czarodziej Nieaktywni Czy zmieniła się? Nie. Darcy była jedną z tych kobiet, które się nie zmieniały. Wypielęgnowane, dbające o aparycję, sposób poruszania się i mimikę twarzy tak, by pozostawała adekwatna wobec sytuacji i zasad dobrego wychowania. Nie zmieniała się przez te wszystkie lata, choć pod tą zadbaną powłoką dojrzewała, zdobywała wiedzę, doświadczenie. Wiedziała więcej niż kilka lat temu, a jednak stojąc tak na schodach, przytrzymując starej poręczy dawała złudne wrażenie, jakby umieli cofać się w czasie. Dziś była bardziej zachowawcza, a jej posunięcia o wiele bardziej wyrachowane i przemyślane. Nie przerażała go obecność takiej kobiety w swoim towarzystwie. Nie na wszystkie kobiece uroki był odporny, lecz mimo to potrafił się kontrolować, pozostając bezpiecznym. Takie kobiety dobrze radziły sobie z partnerami, doskonale wodząc ich za nos. Był spokojny o jej umiejętności i przyszłość. I tak jak napisał kilka dni wcześniej — życzył jej jak krótką chwilę błądził wzrokiem po jej dziewczęcej twarzy. Rumianych policzkach, delikatnych rysach, czarnych kosmykach i gęstych, ciemnych rzęsach, otaczających duże niebieskie oczy. Widok miły dla oczu, głos przyjemny dla ucha. Lecz jej słowa... zupełnie zmazały mu z twarzy powagę. Zaśmiał się szczerze i dźwięcznie.— Wiesz, że bez różdżki będę... prawie... bezbronny?— Bardziej spytał niż stwierdził. Kontrolnie, bo nie rozumiał tej prośby. Bez różdżki byłby jak charłak, pozbawiony tych wszystkich możliwości, z których na okrągło korzystał. Jak mógłby ją po prostu oddać? Jak mógłby ją oddać komukolwiek, kiedykolwiek? Spoważniał szybciej niż wskazywał na to początkowo dobry humor, bowiem od razu na myśl przyszła mu od dawna niewspominana narzeczona. Lady Ollivander, która podczas ich pierwszego spotkania zarządała od niego różdżki. Uniósł wzrok z powrotem na Darcy, jak drapieżnik którego pędzono w klatkę. Świadomość, że stojąca przed nim kobieta nie stanowi dla niego żadnego zagrożenia hamowała jego instynktowne zapędy. Zawsze mogła ją jednak złamać w ferworze gniewu, wyrzucić przez okno. Dlaczego miałby podejmować tak głupie ryzyko i spełnić jej prośbę. — Nie użyję tu swojej różdżki.— Niemalże obiecał z odpowiednią powagą, patrząc jej prosto w oczy, tak jak ona, gdy składali wieczystą przysięgę. Nim jednak otwarcie przyznał, że nie może tego zrobić, ruszyła schodami w górę. Nie zamierzał kazać na siebie czekać, więc poszedł tuż za nią, odrzucając materiał płaszcza w tył. Przeczesał wilgotne od deszczu włosy, które zdążyły nieco zamoknąć podczas krótkiego spaceru od miejsca spotkania Darcy do wieży, zastanawiając się do czego tak naprawdę zmierzała.— Oczywiście, że bym uwierzył. Brzmi jakoś znajomo. To moje słowa?— spytał w zamyśleniu, próbując odnaleźć w głowie podobną sytuację. Uniósł głowę wyżej, dostrzegając jej nagłe zatrzymanie się i zmarszczył lekko brwi. — Dziękuję?— odparł bo chyba tak powinno się reagować na kondolencje. Wydźwięk pytania wyniknął z niepewności wobec jej zachowania. Nie wiedziała, że nie cierpiał po śmierci brata. Pustka, którą nosił będąc jeszcze członkiem rodziny Rosierów nigdy nie została zapełniona. Nauczył się z nią żyć. Żałował wcześniej, że nie udało mu się z bratem naprawić utraconych relacji, ale już dawno temu o tym zapomniał. Stał wyprostowany, przyglądając jej się z dołu. Była żywsza, bardziej zdeterminowana do działania, niewątpliwie posiadająca w głowie plan, który chciała za wszelką cenę zrealizować. Przeszedł dwa stopnie wyżej, przystając przy niej, dzięki czemu znajdywali się na równym poziomie. Niechęć do obserwowania ją z takiej perspektywy była oczywista i wynikała z jego przemieszczenia. — Czego jesteś ciekawa? — spytał ciszej, bo już na tej wysokości ich głosy niosły się po wieży echem. Skupił wzrok na jej oczach, które miał na wysokości swoich własnych i uniósł brew z zaintrygowaniem. pan unosi brew, pan apetyt mana krewZawód : Niewymowny Wiek : 31 Czystość krwi : Czysta Stan cywilny : Kawaler Świat smakuje jak machora a machora jak ten świat, kiedy przyjdzie na mnie pora sam wyostrzę czarny bat. OPCM : 40UROKI : 20 +2ALCHEMIA : 0 +3UZDRAWIANIE : 0TRANSMUTACJA : 0CZARNA MAGIA : 56 +7ZWINNOŚĆ : 5SPRAWNOŚĆ : 5 +3Genetyka : Jasnowidz Śmierciożercy Wpatrywała się w jego tęczówki oczu, kiedy już stała w miejscu. Stwierdziła, że nie tyle wahał się nad oddaniem jej różdżki, a zastanawiał się pewnie, dlaczego miałby to robić, albo może dlaczego ona go o to poprosiła. Utrzymując dłoń na poręczy, drugą ręką nieznacznie unosząc suknię w górę zeszła na niższy stopień, ledwie jeden. Nie zmieniło to wcale dużo róznicy w ich poziomie, ponieważ Ramsey znajdował się jeszcze kilka kroków za nią. Przechyliła głowę na bok, uśmiechając się trochę tajemniczo, a trochę z rozbawieniem na jego słowa, ale z początku nic nie powiedziała. Wpatrywała się, jak jego twarz nabiera sceptycznego wyrazu. Nie zrozumiał jej intencji. Spodziewała się, że mogło się tak zdarzyć. Nie wyraziła ich jasno. Nie wydawała się ani zawiedziona jego decyzją, ani nią ucieszona. Zwróciła się do niego ani chłodno, ani ciepło.— Spodziewasz się czyjegoś ataku? — dopytała, a zaraz potem ton stał się spokojniejszy. Obniżyła go do stopniowo cichnącego szeptu, aż w końcu ostatnie słowa musiał wyczytać z samego ruchu warg. Odległość ich dzieląca nie pozwoliłaby mu usłyszeć wszystkich słów wyraźnie. — Nie martw się. Obronię Cię. I zaśmiała się, już chwilę później tyłem, nie spuszczając go z oczu, wspinając się po stopniach w górę.—To była tylko prośba. Niespełniona… mogłaby zaboleć. Gdybyś nie miał powodów mi na nią odmawiać. A masz? Zawiesiła ton. Co mogła mu zrobić? Co mogła zrobić z jego różdżką? Ta różdżka i tak mnie nigdy nie słuchała. Wiedział. Ile razy w dzieciństwie trzymała ją w ręku. Jeszcze kiedy nie doszukiwał się dosłownie wszędzie podstępów i ewentualnego zagrożenia, czy ryzyka, nieważne jak niewiele prawdopodobnego. Nie naciskała jednak. Porzuciła tą kwestię. W zamian słuchała jego słów.— To ładne słowa. Czy Twoje? To zależy. Chcesz mi powiedzieć, że mój widok Cię cieszy i rozświetla Ci twarz? — kącik ust drgnął w lekko kpiącym wyrazie. Manipulowała faktami i słowami, które jeszcze nawet nie zostały wypowiedziane. Przypisała mu je odgórnie, korzystając z okoliczności. Dlatego jej wypowiedź zabrzmiała dwuznacznie, kiedy dorzuciła parafrazę wcześniej wypowiedzianego przez niego zdania:— Bardzo dobrze tak wyglądasz, Ramsey. Pauza trwała krótko, tym razem— „Nic nie szkodzi, Darcy. To nie Twoja wina” — podpowiedziała mu co powinien powiedzieć w takiej sytuacji, zgodnie z zasadami etyki. Uśmiech na chwilę znów wpełzł na jej wargi, ale zaraz je opuścił. Zastąpiła go powaga i skupienie. Obserwowała jak Mulciber zbliża się w jej kierunku i staje kilka stopni pod nią, w idealnym dystansie od niej. Jego cichy, wibrujący ton, paradoksalnie, lepiej wypełnił przestrzeń. Niebieskie tęczówki oczu przysłoniła kaskada gęstych rzęs kiedy półprzymknęła powieki, opuszczając spojrzenie w dół, po jego sylwetce.— Jestem ciekawa — wznowiła swoją wypowiedź, wyrównując głośność wypowiedzi z jego tonem, ale zawiesiła ton na dłużej, zastanawiając się nad treścią następnego zagadnienia do poruszenia — Pokażesz mi je? Lustro? Jak działa w praktyce? To nie byla jedyna kwestia, której była ciekawa. Persuasion is often more effectual than : hipnotyzerka w rodowym rezerwacie w Kent Wiek : 22 lata Czystość krwi : Szlachetna Stan cywilny : Zaręczona Jeśli ktoś uprawia ze znawstwem sztukę perswazji, powinien wpierw wzbudzić ciekawość, później połechtać próżność, by wreszcie odwołać się do sumienia lub dobroci. OPCM : XUROKI : XALCHEMIA : XUZDRAWIANIE : XTRANSMUTACJA : XCZARNA MAGIA : XZWINNOŚĆ : XSPRAWNOŚĆ : XGenetyka : Czarodziej Nieaktywni Dlaczego pomyślał o tym, że Darcy zachowuje się figlarnie? To spotkanie, choć nieplanowane i zaskakujące, w jego umyślenie nie zakładało pozbywania się różdzki. Nie zamierzał jej oddać, bo nie widział ku temu najmniejszego powodu. Darcy nie wiedziała, że gdyby tylko chciał opuścić wierzę uczyniłby to również bez użycia czarów, a przynajmniej nie tych, które znała. W każdej chwili mógł rozproszyć się w powietrzu, wznieść w górę i przez lukę w wieży zegarowej wydostać się na zewnątrz. Zamknięcie drzwi na klucz rozbawiło go, lecz nawet nie próbował jej opuścić. Nie złościł się na nią, choć z pewnością nie zapomniał żadnego ich spotkania, ani chwili, w którym kpina i złośliwość zaczęły być naprawdę dotkliwe. Już dawno postanowił nie tracić czasu na zgrzyty, które wpływały na ich relacje zupełnie bezsensownie. Przestał się odzywać, słuchając za to jej niezwykle uważnie. Skrzyżował z nią spojrzenie, kiedy się zatrzymała i uniósł brew, a zdziwienie było jedynym, co ujawniała jego spokojna twarz. Nie spodziewał się żadnego ataku, a już z pewnością nie z jej strony. Mogła co najwyżej go zepchnąć ze schodów, w końcu wystarczyło by wyciągnęła przed siebie swoje drobne dłonie. Istniał jednak cień prawdopodobieństwa, że zdąży jej w tym przeszkodzić lub odzyska zachwianą równowagę, bo włożyłaby zbyt mało siły w swój morderczy akt. Nie wierzy tak naprawdę, że mogłaby go zaatakować, choć na Pokątnej bez słowa ostrzeżenia postanowiła pozbawić go różdżki. Zabawne, że próbowała to zrobić po raz słowa były dźwięczne, przyjemnie roznosiły się po wieży. Idąc dalej patrzył pod nogi, choć w zasięgu jego wzroku znajdował się powłóczysty materiał jej sukni. Próbował nie zastanawiać się do czego właściwie zmierza i co chce osiągnąć tym spacerem, bo raczej nie czyniła tego w ramach sprawdzania kondycji. Frasował go jednak jej sposób zachowania. Miał wątpliwości co do tego, czy dziewczyna mówi prawdę, czy nieustannie z niego żartuje. Czekał aż głos zdradzi ją fałszywą nutą, załamie się, ukaże jej prawdziwe zamiary i intencje. W końcu stanął z nią na równi. Powodził wzrokiem za jej spojrzeniem w dół, ale nie spodziewał się, że znajdzie tam jakieś odpowiedzi. Powrócił więc nim do jej twarzy, a na jego własnej zmalowała się konsternacja. — Darcy... naczytałaś się jakiejś literatury kryminalnej dla mugoli? Powinienem wezwać policję? Dostrzegam tu ujawniające się powoli cechy psychopaty i zaczynam podejrzewać, że coś ci zaszkodziło— mruknął cicho i niepewnie, marszcząc brwi, a nad nosem pojawiła się pionowa zmarszczka. — Coś w jedzeniu? Narzeczony? Rzucił na ciebie klątwę znowu? Mogę cię zbadać? Wspomniała o lustrze, ale teraz nie mógł uwierzyć w jej intencje. pan unosi brew, pan apetyt mana krewZawód : Niewymowny Wiek : 31 Czystość krwi : Czysta Stan cywilny : Kawaler Świat smakuje jak machora a machora jak ten świat, kiedy przyjdzie na mnie pora sam wyostrzę czarny bat. OPCM : 40UROKI : 20 +2ALCHEMIA : 0 +3UZDRAWIANIE : 0TRANSMUTACJA : 0CZARNA MAGIA : 56 +7ZWINNOŚĆ : 5SPRAWNOŚĆ : 5 +3Genetyka : Jasnowidz Śmierciożercy Strona 3 z 24 • 1, 2, 3, 4 ... 13 ... 24 Lewitująca wieża Big Bena Gdy byłem mały, gdy ktoś zapytał mnie, gdzie wybrać się na zwiedzanie Londynu to pierwsze skojarzenie jakie miałem to właśnie wieża Elizabeth Tower z słynnym dzwonem Big Ben. Jest ona pięknie położona nad brzegiem Tamizy, do tego bogato podświetlana, zatem jak nadarzyła się okazja na zwiedzanie Londynu, to koniecznie musiałem wybrać się w to miejsce właśnie wieczorem, aby móc uwiecznić miejski krajobraz tuż po zachodzie Big Ben nie jest bardzo długa. Po wielkim pożarze Pałacu w została rozpoczęta budowa wieży Elizabeth Tower. Architektami byli Charles Barry i jego asystent Augustus W. Pugin. Wieża powstała na trzymetrowej grubości fundamencie o powierzchni 15 m2. Jest wysoka na 96,3 m, a sama tarcza zegarowa ma 5 metrów średnicy. Na wieżę można się dostać pokonując 334 stopnie spiralnych musiał spełniać wymogi konkursu, które opracował królewski astronom Sir George Airy. Podstawową wytyczną była precyzja zegara (co do sekundy) oraz synchronizacja czasu poprzez specjalne połączenie z obserwatorium w Greenwich (sprawdzane 2 razy dziennie). Zegar został zbudowany przez Edmunda Bekketa Denisona oraz firmę EJ Dent&CO w roku 1854. Tarcza zegara została zaprojektowana przez Augustusa Pugina i osadzona w stalowej ramie o średnicy 7 metrów, podtrzymującej 312 kawałków opalizującego szkła. Wskazówka godzinna mierzy 2,7 m, a minutowa 4,3 metra. Rzymskie cyfry maja po 60 cm wysokości. Na każdej tarczy widnieje napis Domine salvam fac reginam nostram Victoriam primam (Panie zachowaj naszą królowa Victorię I).Źródła historyczne dwojako podają skąd pochodzi nazwa dzwona – Big Ben. Jedna wersja mówi, że nazwa wywodzi się od imienia sir Benjamina Halla, głównego komisarza robót w 1858, natomiast druga wersja, że od imienia Benjamina Caunta, popularnego boksera wagi ciężkiej. Pierwszy dzwon ważył 16 ton i został wykonany w 1856 roku. Historia Big Ben nie była łatwa od samego początku. Niestety pierwsze próby doprowadziły do rozpadu dzwona. Z zebranych kawałków odlano nowy, ważący 13,5 tony. 31 maja 1859 roku pierwszy raz Londyńczycy mogli usłyszeć jego dźwięk. Niestety z powodu zbyt dużego młota pękł i do dzisiaj nie został wam się podoba historia Big Ben? Jeżeli jeszcze nie widzieliście go na własne oczy, to warto poszukać atrakcyjnych lotów i nadrobić tą zaległość :) Lewitująca wieża Big BenaAutorWiadomość First topic message reminder :Burza, jaka w Noc Duchów 1956 r. nawiedziła Anglię, przełamała Big Bena na pół. Wejście do środka zostało zagrodzone, jednak niektórzy wciąż przemykali się do środka. Do czasu - podczas wojny w Londynie wiosną 1957 r. wieża została doszczętnie zniszczona ogniem. Opowieści mówią, że gdy ogień ją strawił i przewalił, bohaterska czarownica zatrzymała zegar przed upadkiem i zawiesiła go w powietrzu potężnym zaklęciem. Jego szczątki niebezpiecznie wiszą w ten sposób do dnia dzisiejszego. Wnętrze zegara jest to rozległe pomieszczenie w kształcie kwadratu, które pełniło niegdyś funkcję strychu, dziś zaś służy głównie za atrakcję turystyczną oraz jeden z najlepszych punktów widokowych w całym mieście. Na wieżę prowadzą spiralne zrujnowane schody liczące niegdyś dokładnie trzysta trzydzieści cztery stopnie, dziś rozsypane, w wielu miejscach przerwane, w połowie oderwane. O ile ktoś wykaże się determinacją i odwagą, a także nie lada zwinnością, by wspiąć się na szczyt, dostrzeże zapierający dech w piersiach widok na nieskrytą już za popękaną szybą ogromną londyńską panoramę: dziesiątki rozmaitych budynków poprzecinanych sznurem dróg, mostów oraz sunącą spokojnie swym torem Tamizę. Miejsce to mimo szalejącej w Anglii wojny nie utraciło na swej popularności, każdego dnia będąc tłumnie odwiedzanym przez mrowie ciekawskich i zakochanych, a także przez liczne wycieczki szkolne. Na samym środku umiejscowiono dwa długie rzędy drewnianych, niewygodnych ławek, jak zwykle obleganych przez zmęczonych wspinaczką turystów, a także przyozdobionych wyżłobionymi scyzorykami lub magią napisami na każdej z czterech tarczy zegarów umiejscowiono łacińską sentencję: Domine salvam fac reginam nostram Victoriam primam, którą tłumaczyć można jako Panie, zachowaj naszą królową Victorię tej lokacji obowiązuje bonus do rzutu kością w wysokości +5 dla Zakonników i +10 dla Gwardzistów.[bylobrzydkobedzieladnie]Zawód : Mistrz gry Wiek : ∞ Czystość krwi : n/d Stan cywilny : n/d O Fortuna velut Luna statu variabilis, semper crescis aut decrescis... OPCM : XUROKI : XALCHEMIA : XUZDRAWIANIE : XTRANSMUTACJA : XCZARNA MAGIA : XZWINNOŚĆ : XSPRAWNOŚĆ : XGenetyka : Czarodziej Konta specjalne Nie miał żadnych wątpliwości co do tego, że postępuje słusznie, zlecając komuś śledzenie Raven. Wyrzuty sumienie czy chociażby krótka chwila zastanowienia nad etyczną oceną takiego czynu były mu zupełnie obce; w swoim zwyczajny egoizmie bardziej skupiał się na własnym bezpieczeństwie i opinii wśród przyszłych arystokratek - jedynych panien, które mógłby pojąć za żonę - niż na roztrząsaniu swojego poziomu moralności. Ostatnim, czego potrzebował, to niedoszła narzeczona opowiadająca na prawo i lewo o swoim "opiekunie", który niebawem miał się jej oświadczyć. Śmieszne Może na szczycie London Eye? - rzucił zabawnym tonem, jakby wymyślanie ekstrawaganckich miejsc spotkań było przednią rozrywką. - Proponowałbym londyńskie ZOO, wybieg z wielbłądami. Mam dziwne wrażenie, że spodobałyby się pani te zwierzęta - dorzucił po chwili, podnosząc się powoli z ławeczki. Oparł się mocniej na lasce, obciągając materiał marynarki, mimo że ten pozostał w nienagannym porządku. Zastanowił się jeszcze, czy oby na pewno poruszył wszystkie niezbędne sprawy, zadał konieczne pytania i uzyskał potrzebne informacje, ale nic więcej nie przychodziło mu na myśl. Zbytnie przedłużanie spotkania byłoby zaś cokolwiek Zatem do zobaczenia - uśmiechnął się lekko, skłaniając głowę w geście pożegnania. - Liczę, że ten tydzień będzie bardzo owocny - odwrócił się na pięcie, kierując się w stronę schodów i postukując laseczką niczym wytrawny mugol, który wybrał się na zwiedzanie jednej z najbardziej znanych londyńskich : Właściciel Esów&Floresów i własnej sieci ksiegarni Wiek : 36 Czystość krwi : Szlachetna Stan cywilny : Kawaler Zasada pierwsza: nie angażować się OPCM : XUROKI : XALCHEMIA : XUZDRAWIANIE : XTRANSMUTACJA : XCZARNA MAGIA : XZWINNOŚĆ : XSPRAWNOŚĆ : XGenetyka : Czarodziej Nieaktywni |październikWyjście do serca Londynu nie było głupim pomysłem. Nie, jeśli chciał pobyć sam od znajomych, pracy, rodziny. Chciał być gdzieś, gdzie raczej nikomu by nie przyszło do głowy, że może tutaj być. Nabroił ostatnio przez co czuł sumienie, które było cięższą z każdym jego czynem. Gdyby może wymyślił inną strategię, gdyby wpadł na inny pomysł, to by może nie został zmuszony do pozbawienia wspomnień własnej siostrze. Nie wiedział, komu mógłby powierzyć to nie bojąc się, że może w każdej chwili dostać nakaz aresztowania. Bo zabranie wspomnień to nic z porównaniem do narkotyzowania i to w nie małych dawkach. Gdyby ktoś o tym się dowiedział, a zwłaszcza Garrett - to obawiałby się o własne życie. Żeby przez takie coś złamać swój kodeks. To powinno być sobie spokojnie mijając londyńczyków, którzy jak zawsze gdzieś się śpieszą i zerknął na Big Bena. To byłoby dobrym schronieniem dla niego i jego własnych myśli. Wiedział, że nie mógł wziąć teraz narkotyku, bo miałby nie małe problemy. Z resztą ostatnio brał, więc nie może ryzykować chorobą czy jakimś zatruciem. Rozejrzał się wokół siebie, po czym ruszył w stronę zegara. Minął kilku turystów i opłacił, śmieszną według niego, wstęp na sam szczyt zegara. Idąc tymi schodkami czuł się, jakby szedł jakąś spiralą. Miał w pewnym momencie, że one nigdy się nie kończą i będzie zmuszony iść tak cały czas. A nie mógł użyć teleportacji, bo wszędzie było pełno mugoli. Ustawę tajności szlag by trafił i zostałby zabrany do Ministerstwa. Ciekawe, czy udałoby się Samuelowi go uratować od jakiejkolwiek kary. Bo wolałby mieć czystą na samym szczycie, wziął kilka głębszych wdechów chcąc ustabilizować bijące serce od tego wysiłku. Trochę się tuta wchodziło, ale gdy podszedł do jednej z tarcz, to ujrzał świat pokryty kolorami tarczy, która zastępowała szkło. Było nieco zdeformowane, ale to zaciekawiło Weasley'a. Niedaleko tarczy znalazł sobie kącik, który pozornie był ledwo widoczny. Wyjął swoje magiczne szachy, które nosił w swojej wsiąkiewce i ustawił pionki. Wybrał sobie ciemne kolory i zaczął grać z Nie powinienem jej tak atakować. Garrett mnie zabije jak się cicho szeptał do siebie podczas rozgrywki, gdy próbował się skoncentrować nad swoją partią. Pomyślał chwilę o Herewardzie, z którym kiedyś toczył rozgrywki szachowe, ale on pewnie też ma swoje życie. Czy powinien jemu zacząć jemu mieszać w swe ciemne intrygi? I przez to stracił w tym momencie konia. Drugiego konia i zarazem ostatniego w tej partii. [bylobrzydkobedzieladnie]Ostatnio zmieniony przez Barry Weasley dnia 19:38, w całości zmieniany 1 razZawód : sprzedawca u Ollivandera Wiek : 24 Czystość krwi : Szlachetna Stan cywilny : Kawaler Well someday love is gonna lead you back to me But 'til it does I'll have an empty heart So I'll just have to believe Somewhere out there you thinking of me... OPCM : XUROKI : XALCHEMIA : XUZDRAWIANIE : XTRANSMUTACJA : XCZARNA MAGIA : XZWINNOŚĆ : XSPRAWNOŚĆ : XGenetyka : Zwierzęcousty Martwi/Uwięzieni/Zaginieni |jakiś weekend, oki? bo uciekam z pracy w innym przypadkuMając pierwszą możliwość wyrwania się z Hogwartu uczynił to z niemałą radością. Odkąd dowiedział się tych rzeczy o dyrektorze wolał w murach zamku spędzać jak najmniej czasu. Na szczęście jego wycieczki do Londynu nie wzbudzały specjalnych podejrzeń, dwoją bliźniaczą siostrę odwiedzał w Mungu tak często jak tylko to było możliwe. I nawet jeśli nikt nie znał celu jego wycieczek do Anglii, to nie zastanawiał się specjalnie nad tym, czemu Herewarda nie było w szkole. Spacerował po ulicach stolicy paląc jednego papierosa po drugim, nie wiedząc, co z sobą począć. Jego bezładne pałętanie się po mieście doprowadziło go w końcu do obleganego przez turystów okolic parlamentu. Stanął pod słynną wieżą z zegarem i nie zastanawiając się zbyt długo ruszył na górę. Zapłacił za bilet i po raz kolejny w ciągu ostatnich kilku tygodni zaczął się wspinać. Jego zmęczenie dotarło do granic, gdy na dwieście siedemdziesiątym schodku postanowił się teleportować o całe trzy w górę. Tak, przynajmniej absolutnie nikt tego nie widział. Powinien jednak rzucić palenie. Tylko - jak? Jak w tak niespokojnych, stresujących czasach miałby się pozbyć tego cudownego nałogu? Może wystarczy jak po prostu wróci do regularnych ćwiczeń? Pobiega z rana trochę po błoniach, porobi pompki w gabinecie pilnując, by żaden uczeń ani profesor go na tym nie przyłapał i może kondycja ulegnie chociaż lekkiej poprawie. Na podobnych rozważaniach spłynęła mu droga przez męką, która pogłębiała się z każdym stopniem. Wreszcie był na miejscu. Kręciło się tu niewiele osób, bo też i komu chciało się tu wchodzić. Podszedł do tarczy obserwując zdeformowany przez szkło świat. Nie trwało to jednak długo. Jakaś wycieczka postanowiła właśnie w tym momencie zwalić się tłumnie na górę. Hereward pozwolił im oglądać Londyn zza wielkich wskazówek zegara, a sam poszedł przeczekać to oblężenie w jakimś zacisznym kątku, do którego nie dotrze żaden turysta. Tak się złożyło, że jedyny takie miejsce w wieży zajęte było przez pewną rudowłosą postać, która właśnie straciła konia. Sytuacja na szachownicy nie przedstawiała się Przesuń królową na E5 - mruknął próbując jakoś Barremu pomóc. Rozegranie partyjki zabrzmiało nawet kusząco, jeśli się nad tym zastanowić. Szachy pomagały spojrzeć na wszystko trzeźwym okiem. Na chłodno, wziąć wszystko na logikę, odrzucić emocje. Teraz miał do rozegrania najważniejszą partię szachów w swoim życiu, a problem tkwił w tym, że przeciwnik miał znacznie lepiej rozstawione figury. Swoją drogą, ciekawe czy Garry planował wciągnąć w całą zabawę młodszego brata. Hereward oczywiście tego nie zrobi za niego, to decyzja przyjaciela, który pewnie wolałby nie mieszać rodziny w tak niebezpieczną grę. Z resztą, zajęty szachami rudzielec zdawał się przebywać myślami gdzieś zupełnie indziej, nawet nie na szachownicy. Mając swoje problemy pewnie nie bawiłby się w ratowanie świata, co nie jest normalne tylko dla grupki pomyleńców, która porywała się na niemożliwe na prośbę nieżyjącego od lat starca. Zakon z dnia na dzień brzmiał coraz bo byłeś pierwszyOcalałeś, bo byłeś ostatniZawód : Profesor w Hogwarcie Wiek : 33 Czystość krwi : Półkrwi Stan cywilny : Żonaty Na szczęście był tam las. Na szczęście nie było drzew. Na szczęście brzytwa pływała po wodzie. OPCM : XUROKI : XALCHEMIA : XUZDRAWIANIE : XTRANSMUTACJA : XCZARNA MAGIA : XZWINNOŚĆ : XSPRAWNOŚĆ : XGenetyka : Czarodziej Martwi/Uwięzieni/Zaginieni | no wiadomo!Każdy toczył własną batalię. Barry nie miał pojęcia, jaką walkę podejmuje Garrett, ale i on nie zna tajemnic swego brata. Co prawda teraz wszystko się skomplikowało i Barry musi w jakiejś części odciąć się od rodzeństwa, by zapewnić im bezpieczeństwo. Ile razy jeszcze będzie musiał podejmować ryzyko, aby chronić swych najbliższych? 5, 10 razy? Może więcej albo mniej? Tego nie jest w stanie ocenić, ale z każdym podejmowanym krokiem jest coraz ciężej. Z jego ponurych rozmyśleń jak i rozgrywanej beznadziejnie partii przerwał głos, który dobrze rozpoznał. Hereward. Chwilę temu myślał o nim i ten się tutaj zjawia jak na zawołanie. Jak to możliwe? Przecież jest dzisiaj czysty. Spojrzał zaskoczony w jego stronę, po czym wrócił wzrokiem na szachownicę myśląc, czy jego wskazówka Zaskoczyłeś mnie. Co cię tutaj sprowadza?- powiedział kierując słowa do Herewarda wykonując jednocześnie jego ruch. Uzyskał niewielką przewagę, lecz po kilku ruchach i tak przegrał. Zbyt wiele stracił i nie było szans na wygraną. Może tak samo z nim teraz jest? Traci wszystko, co jemu jest drogie i dąż ku przegranej? Czy jego los jest podobny do tej partii? Może jest jakieś rozwiązanie, którego teraz nie zauważył? Nie miał zielonego pojęcia. Posprzątał po swojej grze i zerknął w stronę Chcesz zagrać? Jak za starych lat? - zaproponował jemu partyjkę. Kiedyś grali razem w szachy i nawet im to dobrze szło. Może teraz jest trochę rozkojarzony, ale będzie musiał zaraz się skupić. Podczas gry można łatwo się wygadać na różne tematy. A Barry wolał jak najmniej mówić o swych tajemnicach. Zrobił Bartiusowi miejsce naprzeciwko siebie i ustawił szachownicę dając jemu białe pionki. Czerń dobrze koloryzowała jego życie, które powoli przybierał taki kolor. A w bieli to raczej nie będzie chodzić. Nie zasługuje na ten kolor. Ani teraz ani później, bo skoro teraz już zaczął rzucać zaklęcia na własną siostrę, to kto wie czy i nie zacznie bawić się czarną magią. O ile jego ktoś po drodze nie powstrzyma od tego : sprzedawca u Ollivandera Wiek : 24 Czystość krwi : Szlachetna Stan cywilny : Kawaler Well someday love is gonna lead you back to me But 'til it does I'll have an empty heart So I'll just have to believe Somewhere out there you thinking of me... OPCM : XUROKI : XALCHEMIA : XUZDRAWIANIE : XTRANSMUTACJA : XCZARNA MAGIA : XZWINNOŚĆ : XSPRAWNOŚĆ : XGenetyka : Zwierzęcousty Martwi/Uwięzieni/Zaginieni Gdyby Hereward wiedział, z jakimi problemami musi mierzyć się Barry, to... No nie wiadomo co, bo Hereward nie wiedział, ale można gdybać. Zapewne chciałby pomóc. Zacząłby najprawdopodobniej od rozmowy z Garrettem i próby wyciągnięcia dzieciaka z bagna, w którym się znalazł i zakopywał coraz głębiej. Nie żeby Barty miał w tym jakiekolwiek doświadczenie, ale przecież nie wszystko trzeba przeżyć, by umieć się zachować. Poza tym, cudze problemy zawsze są łatwiejsze do Przeznaczenie - rzucił z uśmiechem. - Spacerowałem po Londynie zagubiony w myślach i przywołały mnie rozpaczliwe jęki twoich figur, które błagały kogoś o się widząc agonię szachów na planszy. Sytuacja naprawdę była beznadziejna. Cóż, lepiej żeby ta konkretna partia nie była alegorią życia któregokolwiek z nich, bo nie wróży im to zbyt dobrze. - Krótka partyjka brzmi całkiem nieźle - mruknął siadając na przeciwko. - Wyglądasz na zamyślonego - dodał układając białe figury na swoich polach. - Chcesz pogadać?Rzucił spojrzenie na wycieczkę mugoli, która miała ich w zupełnym poważaniu. - Ach! I gratuluję dobrego wyniku w pojedynkach - rzucił i przypomniał sobie swoją spektakularną porażkę. Tak, dalej było mu bo byłeś pierwszyOcalałeś, bo byłeś ostatniZawód : Profesor w Hogwarcie Wiek : 33 Czystość krwi : Półkrwi Stan cywilny : Żonaty Na szczęście był tam las. Na szczęście nie było drzew. Na szczęście brzytwa pływała po wodzie. OPCM : XUROKI : XALCHEMIA : XUZDRAWIANIE : XTRANSMUTACJA : XCZARNA MAGIA : XZWINNOŚĆ : XSPRAWNOŚĆ : XGenetyka : Czarodziej Martwi/Uwięzieni/Zaginieni Może by i jego sposób pomógł Weasley'owi na jakiś moment, ale jako nałogowiec wkrótce by wrócił chociażby do narkotyków. To jest dla niego jak chleb powszechni, tyle że raz na dwa/trzy tygodnie może bezpiecznie zażywać. Wiadomo, że czasem częściej bierze i wtedy musi przy pomocy zaklęć doprowadzić siebie do porządku. No ale póki co nikt go na tym nie złapał - może nawet i zaśmiał się ze słów Bartiusa. Jego partia nie wyszła tym razem. Szkoda pionków, ale chłopak starał się myśleć. Lecz chyba wziął za dużo spraw do myślenia i ignorował swoją trasę ku Garrett ciebie przysłał do mnie?- zadał pytanie wprost kończąc układać swe pionki. To było w sumie dziwne jego przybycie. Jego tutaj się raczej nie spodziewał, jeśli ma być szczery. Albo trafił przypadkiem, jak sam to wcześniej powiedział, albo go wcześniej śledził, bo Garrett chciałby sprawdzić swego brata. Za dużo ostatnio się posprzeczali i jeszcze ten incydent z Lyrą. Oczywiście że chciałby o wszystkim powiedzieć bratu, ale on ma wystarczająco dużo spraw na głowie. Jakaś rada mimo wszystko się przyda!- To tylko czysty przypadek, że dostałem się dalej. Ale ty nie powinieneś się przejmować. Przynajmniej nikt ze znajomych Fawley'a nie pocieszył swego dalekiego kuzynka. Mógł być gorzej, bo a) koty by go zjadły; b) ktoś mógłby go zagłaskać na śmierć; c) zawsze mógł być nową potrawką na kolację. A bycie gęsią jest lepsze od królika, bo przynajmniej można latać. Spojrzał na Herewarda czekając na jego : sprzedawca u Ollivandera Wiek : 24 Czystość krwi : Szlachetna Stan cywilny : Kawaler Well someday love is gonna lead you back to me But 'til it does I'll have an empty heart So I'll just have to believe Somewhere out there you thinking of me... OPCM : XUROKI : XALCHEMIA : XUZDRAWIANIE : XTRANSMUTACJA : XCZARNA MAGIA : XZWINNOŚĆ : XSPRAWNOŚĆ : XGenetyka : Zwierzęcousty Martwi/Uwięzieni/Zaginieni Wiedział coś o nałogach. Od lat walczył z jednym. Problem tej nierównej potyczki tkwił jednak w tym, że Hereward wcale nie chciał jej wygrać. Papierosowy dym drapiący go w gardło za bardzo kojarzył się z przyjemnym uczuciem spokoju, które ogarniało go po zaciągnięciu się. I przypominało Francję oraz związane z tamtym życiem wspomnienia, można rzec, beztroskie. W tak beznadziejnej sytuacji nie mógł absolutnie próbować wygrać. Uzależnienie od papierosów było jednak niczym w porównaniu z problemami Barry'ego, o których Barty naturalnie nic nie wiedział i nawet nie przypuszczał. O ile mógł zdawać sobie sprawę, że brat przyjaciela może mieć pewne życiowe problemy z pewnością nie podejrzewał ich skali. Poza tym, Hereward był święcie przekonany, że sam ma właśnie największy problem na świecie. Mianowicie - Zakon Feniksa i Gellerta Grindelwalda. Ciężko mu było wyobrazić sobie coś gorszego. Zagubiony w wielkich ideach, które ostatnio wyrastały w jego życiu niczym czyraki po czyrakobulwie, zapomniał, że to te najmniejsze w skali świata i z jego perspektywy prozaiczne problemy dręczą najbardziej. Bo niesiemy je sami i nikt się nimi nigdy nie przejmie tak jak my. Należy przyznać, że Barty jest ostatnią osobą, która o podobnej prawdzie ma prawo zapomnieć. A jednak mu się zdarzyło i każde ściągnięcie go z powrotem na ziemię będzie o tyle trudne, że cały czas wydaje mu się, że twardo po niej Nie - odparł równie prosto. - A powinien?Tak, trafił to zupełnym przypadkiem. Szedł przez tłum mugoli, w który nie mógł się teleportować i trafił w miejsce, w którym ostatnio skończył swą pijacką eskapadę z Garrettem. Wiedziony jakąś nieokreśloną wewnętrzną potrzebą wszedł zaś na szczyt wieży z zegarem i dostrzegł znajomą, rudą fryzurę. Niespodziewane spotkania mają to do siebie, że się ich nie spodziewa. Tak też było w tym wypadku. Ale coś Herewardowi mówiło, że Barry wcale nie liczy na elaborat na temat Bartiusowego Tak, czar przestał działać tuż po nastawieniu wody na rosół, więc tym razem mi się udało - rzucił z przekąsem. - A o szczęściu mówią tyle, że sprzyja tradycyjnie, pionkiem stojącym przed królem. Przesunął się dwa pola do przodu stając się pierwszym filarem żmudnie tworzonej defensywy w rozgrywce. Nie mówił nic więcej, dał okazję Barry'emu zdecydować, o czym mają rozmawiać. O błahych tematach jak pogoda czy strategie w szachach, a może jednak coś bardziej skomplikowanego. Uczucia, obawy, zmartwienia, dla których na przeszpiegi młodszego brata Herewarda miałby wysłać bo byłeś pierwszyOcalałeś, bo byłeś ostatniZawód : Profesor w Hogwarcie Wiek : 33 Czystość krwi : Półkrwi Stan cywilny : Żonaty Na szczęście był tam las. Na szczęście nie było drzew. Na szczęście brzytwa pływała po wodzie. OPCM : XUROKI : XALCHEMIA : XUZDRAWIANIE : XTRANSMUTACJA : XCZARNA MAGIA : XZWINNOŚĆ : XSPRAWNOŚĆ : XGenetyka : Czarodziej Martwi/Uwięzieni/Zaginieni Barry gdyby miał czas, to by i pewnie palił papierosy. Dwie prace jego powoli wykańczają, a on sam zaczyna coraz bardziej się denerwować. Stres go zjada nawet podczas błahych spotkań rodzinnych, na których przecież powinien zachowywać się nienagannie. Teraz nie potrafi przewidzieć, kiedy straci kontrolę nad sobą i popadnie całkowicie w obłęd. A już jemu niewiele brakowało do osiągnięcia po raz drugi dna. Wtedy to sam przez swój głód stoczył się na dno, ale dzięki szantażom Burke'a jakoś podniósł się. Ale to chyba nie wystarczyło, bo sam zaczyna mieszać powoli Złotą Rybkę z opium. Gdyby jeszcze dodał do tego papierosy [na pewno te najtańsze i najszkodliwsze z resztą], to wkrótce by spadł na całkowite dno i odciąłby się od własnego rodzeństwa. Już i tak na to się powoli zachodzi, ale papierosy tylko przyśpieszyłyby takiego tempa. A porównując jego problemy do Herewarda, to jego problemy są pikusiem. - odpowiedział krótko, a nawet bez zastanowienia. Barry wolał, jak brat nie wysyła za nim żadnych wisielców. Wierzył w prawdomówność Herewarda, także nie chciał dodatkowo wywoływać kolejnej batalii na słowa. Ale w sumie dobrze, że tak na siebie wpadli. Nie dość, że pograją w szachy, to mogą sobie chwilę pogadać zapominając jednocześnie o Każdy różnie definiuje rzucił jednocześnie obserwując ruch Bartiusa. spojrzał na szachownicę i pomyślał, jaki ruch zastosować. Postawił po chwili na ofensywę i zablokował ego piona kładąc swojego od strony królowej przed jego Jesteś nauczycielem, nie? Trochę się znasz na ludziach... Co powinna zrobić... powiedzmy pan X, gdy chcąc zrobić coś dobrego pani Y, użył złych metod?- zadał pytanie zerkając na niego z szachownicy. W sumie zdradził mu temat jego myśli, które krążyły podczas poprzedniej partii i zapewne by krążyły na obecnie rozgrywanej. oby te tematy rozmów potem nie dotarły do jego starszego brata. Im mniej on wie, tym lepiej dla : sprzedawca u Ollivandera Wiek : 24 Czystość krwi : Szlachetna Stan cywilny : Kawaler Well someday love is gonna lead you back to me But 'til it does I'll have an empty heart So I'll just have to believe Somewhere out there you thinking of me... OPCM : XUROKI : XALCHEMIA : XUZDRAWIANIE : XTRANSMUTACJA : XCZARNA MAGIA : XZWINNOŚĆ : XSPRAWNOŚĆ : XGenetyka : Zwierzęcousty Martwi/Uwięzieni/Zaginieni Skupił wzrok na szachownicy, jednak uważnie słuchał Barry'ego. Zdaniem Herewarda, który, warto przypomnieć, był nauczycielem od kilku lat i nieraz słyszał wymigujących się uczniów, rudzielec odpowiedział nieco za szybko na jego pytanie. Ale Barty nie drążył tematu. Słusznie. Jego rozmówca niebawem sam przeszedł do ważniejszych kwestii. Przez chwilę zrobiło się nawet Można definiować jak się chce, ale na samym szczęściu nie da się przeżyć całego życia - mruknął przesuwając kolejnego piona tak, by wspierał poprzedniego. Nie lubił zaczynać gry w szachy. Za dużo możliwości, pochody, walka o to, kto pierwszy straci cierpliwość i się odsłoni, test na wytrwałość i umiejętność rozplanowania własnych figur. Praca mozolna, która jest podstawą do późniejszej rozgrywki, znacznie bardziej bezpośredniego starcia, gdzie liczyła się umiejętność dostrzegania tego, co umknęło oponentowi. Rozmawiając z Barrym i skupiając się na jego słowach, Hereward nie mógł liczyć na udany Ponoć liczą się chęci - mruknął. - Doświadczenie jednak uczy, że w takiej sytuacji należy szczerze przyznać się do błędu i wziąć na siebie konsekwencje swoich się przez chwilę, czy to naprawdę odpowiednia Tak, zwłaszcza, jeśli chodzi o kobiety, dobrze wtedy znieść z godnością ich złość i udowodnić, że więcej się podobnego błędu nie popełni. Chyba że źle zrozumiałem i relacje pana X i pani Y są zgoła inne - spojrzał na chłopaka, krótko i uważnie zanim ponownie wrócił do obserwowania szachownicy czekając na jego bo byłeś pierwszyOcalałeś, bo byłeś ostatniZawód : Profesor w Hogwarcie Wiek : 33 Czystość krwi : Półkrwi Stan cywilny : Żonaty Na szczęście był tam las. Na szczęście nie było drzew. Na szczęście brzytwa pływała po wodzie. OPCM : XUROKI : XALCHEMIA : XUZDRAWIANIE : XTRANSMUTACJA : XCZARNA MAGIA : XZWINNOŚĆ : XSPRAWNOŚĆ : XGenetyka : Czarodziej Martwi/Uwięzieni/Zaginieni Chłopak przyznał rację nauczycielowi. Sam wiedział, że szczęście wiecznie nie trwa i należy cieszyć tymi momentami, które są właśnie tymi szczęśliwymi. Przynajmniej takie, jakie się wtedy uważa za szczęśliwe. Bo nikt nie odpowie za to, że one mogą potem przeobrazić się w jakieś koszmary. A koszmary dla wszystkich są najgorszą rzeczą, jaką chcą poznać na własnej wysłuchał swój Herewarda, które niezbyt jemu pomagały. Chyba jeszcze za mało drobnych szczegółów jemu podał, aby móc usłyszeć radę. Spojrzał po szachownicy i zobaczył możliwość szachu, ale co dalej? Zaszachuje, on albo obroni się damą albo ucieknie. Mógł też ruszyć koniem, by w razie czego zbić pierwszego piona. Westchnął cicho nie wiedząc przez moment, który ruch byłby A jeśli oboje są rodzeństwem? Czy to nie jest niebezpieczne wyznanie błędu?- powiedział przy okazji łapiąc jego wzrok. Nie był przekonany, czy dobrze mówi wyjawiając taki szczegół, który Barty mógłby przypadkiem powiązać z atakiem na Lyrę. No ale słowa poleciały. Nie da rady ich cofnąć. Tak samo zrobił chwytając gońca, który postawił na g5 jednocześnie dając szach. - Szach... Pani Y przez to wylądowała na szpitalnym łóżku, a pan X zabrał pani Y wspomnienia z tamtego dnia. - mówił to, lecz ostatnie jego słowa były ściszone o ton z porównaniu z jego wcześniejszymi wypowiedziami. Jakby wstydził się tego, co zrobił, bądź zdradzał sekret osoby pana X. Bo trzeba zakładać, że Barty może jednak nie dopasuje tej historyjki do ostatnich wydarzeń. Nadzieja matką głupich.//mam nadzieję, że dobrze odczytałam poprzedni ruch ;xZawód : sprzedawca u Ollivandera Wiek : 24 Czystość krwi : Szlachetna Stan cywilny : Kawaler Well someday love is gonna lead you back to me But 'til it does I'll have an empty heart So I'll just have to believe Somewhere out there you thinking of me... OPCM : XUROKI : XALCHEMIA : XUZDRAWIANIE : XTRANSMUTACJA : XCZARNA MAGIA : XZWINNOŚĆ : XSPRAWNOŚĆ : XGenetyka : Zwierzęcousty Martwi/Uwięzieni/Zaginieni Od niechcenia zasłonił króla pionkiem. Jeśli Barry postanowi go zbić, znajdzie się na miejscu zagrożonym biciem przez królową. Ale partia szachów nie była w tym momencie najważniejszym elementem tego popołudnia. Tak, Barry zdecydowanie potrzebował pomocy. Problem w tym, że Hereward nie był pewien czy jest mu jej w stanie udzielić. Nie miał doświadczenia w relacjach z rodzeństwem, przynajmniej nie takich. Jego doświadczenia były zgoła inne i zupełnie w tym momencie nieprzydatne. Na szczęście dla Weasley'a. - Jeśli są rodzeństwem, to tym bardziej wypada wyznać prawdę - udał że zainteresowało go coś na szachownicy dając czas swojemu rozmówcy na odpowiednie przygotowanie się do kontynuowania rozmowy. Barty zdawał sobie sprawę, że wcale nie była ona dla Barry'ego Barry, spojrzał wreszcie na chłopaka - twoja rodzina cię kocha i zawsze się za tobą wstawi. Możesz na nich liczyć. I na pewno będą źli, ale ci wybaczą i znowu będziesz mógł liczyć na ich głębszy oddech i zamilkł, bo w pobliżu pojawiło się kilku mugoli, którzy spoglądali na dwóch rudzielców zaniepokojonym wzrokiem. Kontynuował dopiero kiedy Kłamstwo zaś ma to do siebie, że ma krótkie nogi, prędzej czy później wszystko wyjdzie na jaw. I wtedy konsekwencje będą znacznie gorsze. Zastanów się czy jesteś gotów całkowicie utracić zaufanie Garretta, Lyry, matki. Masz rodzinę, która jest ci gotowa pomóc, nie odrzucaj jej w taki głupi się przez chwilę na panoramę Londynu. Miasto wyglądało wyjątkowo pięknie w tym słońcu, spokojnie i A przynajmniej tak bym powiedział Panu X, gdyby był tobą i pytał się mnie o zdanie. Możesz mu przekazać moje rady - dodał po chwili z cieniem uśmiechu na ustach i przeniósł wzrok ponownie na Twój bo byłeś pierwszyOcalałeś, bo byłeś ostatniZawód : Profesor w Hogwarcie Wiek : 33 Czystość krwi : Półkrwi Stan cywilny : Żonaty Na szczęście był tam las. Na szczęście nie było drzew. Na szczęście brzytwa pływała po wodzie. OPCM : XUROKI : XALCHEMIA : XUZDRAWIANIE : XTRANSMUTACJA : XCZARNA MAGIA : XZWINNOŚĆ : XSPRAWNOŚĆ : XGenetyka : Czarodziej Martwi/Uwięzieni/Zaginieni Chłopak wpierw spojrzał na rudzielca słuchając jego uwag, które sprawiły, że zaraz zniżył głowę krzywiąc swoją mimikę. Barry nie był pewny, czy po wyznaniu prawdy, rodzeństwo zarówno przebaczy, jak i będzie chciało jemu pomóc. Oddalał się od rodzństwa zachowując w pamięci wszystko co, co razem kiedyś osiągnęli. Lecz Barry wiedział doskonale, że odkąd się usamodzielnił, to ma mniejszy kontakt z rodzeństwem, niż dawniej. A teraz to są nawet pokłóceni, więc relacja nie idzie w dobrym kierunku. A Barry obawia się, do czego będzie zmuszony, aby zachować swe stare postanowienia. Że będzie dbać o rodzeństwo. Że im wspomoże. Teraz to wydaje się wręcz niemożliwe po tym, co zrobił Lyrze. On oczywiście widział w tym swoje cele, ale czy taki Garrett je spostrzeże?- Nie wiem, czy będę w stanie się przyznać... zbyt długo w tym siedzę, w tym kłamstwie, a i jeszcze Lyra przez to oberwała. - powiedział cicho obserwując szachownicę. Starał się uniknąć spojrzenia Herewarda, które by mogło zmusić Weasley'a do mówienia. już i tak Barry zaniechał gry z panem X i panią Y. - Muszę się od nich odsunąć... dla ich bezpieczeństwa. - dodał odważając się spojrzeć na chwilę na swego aktualnie przeciwnika, po czym westchnął i ruszył pionkiem od strony króla jedno pole do przodu. Nie zakomunikował, że jest jego ruch. Barry'emu w głowie brzęczały słowa Herewada, które nie chciały dać jemu spokój. - Nie podoba mi się to, ale nie widzę innego lepszego wyjścia. I ... może lepiej, abyś nie wspominał Garrettowi o naszej rozmowie. On i tak ma o co się martwić, a nie chcę jemu dokładać moich problemów. Mogę liczyć na Ciebie, Hereward?Miał nadzieję, że Barty potem nie poleci do jego brata i nie wspomni o tej rozmowie. Barry sam chciał rozwiązać własne problemy, które zrodziły się z popełnionych przez niego kilku błędów. Garrett już i tak pewnie zamartwia się Lyrą i znając jego, dodatkowo siedzi zbyt długo w pracy. Rudzielec nie chce, by ktoś z rodzeństwa ucierpiał, więc chce sam to wszystko naprawić. I może wkrótce wrócić do normalnej ścieżki, która podążał na początku po opuszczeniu bram Hogwartu. Egoistyczna postawa, lecz zależy, z którego punktu się : sprzedawca u Ollivandera Wiek : 24 Czystość krwi : Szlachetna Stan cywilny : Kawaler Well someday love is gonna lead you back to me But 'til it does I'll have an empty heart So I'll just have to believe Somewhere out there you thinking of me... OPCM : XUROKI : XALCHEMIA : XUZDRAWIANIE : XTRANSMUTACJA : XCZARNA MAGIA : XZWINNOŚĆ : XSPRAWNOŚĆ : XGenetyka : Zwierzęcousty Martwi/Uwięzieni/Zaginieni Nie miał pojęcia, co jeszcze powiedzieć ani jak zagrać. Spróbował skupić się na szachownicy, ale myśli pędzące mu w tę i we w tę nie pozwoliły mu na wymyślenie żadnego genialnego ruchu. Wyskoczył więc po prostu koniem, gdziekolwiek, byle nie pod pionka. - Im dłużej będziesz w kłamstwie siedział, tym będzie gorzej. Weź się w garść, Barry i rozwiąż swoje problemy. Im bardziej zwlekasz, tym są gorsze. Nie czekaj aż ktoś je rozwiąże za ciebie, to się zawsze źle co on ma zrobić? Troszczył się o Lyrę, martwił się o nią. Dziewczyna przeszła wystarczająco. Kto wiem, może powrót do domu dobrze by jej zrobił? Zabrać ją z Londynu do matki, niech odpocznie od tego wszystkiego. Trzeba będzie to zaproponować Garrettowi. Właśnie, Garrett. Lojalność wobec przyjaciela nie pozwoli Herewardowi przemilczeć wszystkiego, co dzisiaj usłyszał, udawać, że nic nie wie. - Z czasem nie będzie lepiej, Barry. Zachowaj się jak mężczyzna i wypij to piwo, które sobie nawarzyłeś. Pytasz mnie o radę, oto ona. Przyznaj się, powiedz o wszystkim Garrettowi, powiedz Lyrze i zrób to, czego sam byś oczekiwał od rodzeństwa. Chciałbyś, żeby oni ukrywali swoje kłopoty przed tobą?Nie chciał chłopakowi grozić, ale jeżeli Barry sam nie zdecyduje się tego rozwiązać, Hereward zrobi to za niego. Jego wątpliwości rozwiało postawienie się na miejscu Garretta. Jak może się czuć człowiek, przed którym przyjaciel zataja fakt wymazania pamięci rodzonej siostrze? Zawiedziony i oszukany. A i to w najlepszym przypadku. Zawiedzenie zaufania rudego aurora było ostatnią rzeczą, jakiej zarówno Hereward jak i Garrett potrzebowali. Nie teraz, kiedy od zaufania zależeć miało życie i śmierć. - Możesz liczyć, jeśli chcesz wsparcia. Ale nie mogę udawać przed Garrettem, że nic nie wiem. Nie chodzi tylko o twoje dobro. Przepraszam, Barry, ale nie obiecam ci, że będę milczeć, kiedy wiem, że milczenie jest się smutno przewracając króla w geście kapitulacji. Zrozum, Barry, nie mogę. Nie mogę teraz pozwolić Garrettowi na utratę pewności i wiary w przyjaciół w momencie, w którym najbardziej tego potrzebuje. Jakim czyni mnie to człowiekiem?Ocalałeś, bo byłeś pierwszyOcalałeś, bo byłeś ostatniZawód : Profesor w Hogwarcie Wiek : 33 Czystość krwi : Półkrwi Stan cywilny : Żonaty Na szczęście był tam las. Na szczęście nie było drzew. Na szczęście brzytwa pływała po wodzie. OPCM : XUROKI : XALCHEMIA : XUZDRAWIANIE : XTRANSMUTACJA : XCZARNA MAGIA : XZWINNOŚĆ : XSPRAWNOŚĆ : XGenetyka : Czarodziej Martwi/Uwięzieni/Zaginieni Barry chciał rady - to ją dostał. Ale nie podobała mu się ani trochę. Owszem, zdaje sobie sprawę z tego, że im dłużej zwleka, tym gorzej będzie. Jak i to, że w sumie własnych problemów byłby gotów oddać własne życie, jeśli rodzeństwu coś się stało. Ale nie był w stanie wyznać prawdy. Nie, gdy jest bolesna i długotrwała. Pochylił głowę myśląc nad tym wszystkim jednocześnie zapominając o grze, którą zwano szachami. Rozstawione pionki, gra początkowo dobrze się toczyła, a zakończyła się niespodziewanym blokiem, który zakończył jego gest kapitulacji. Koniec gry. Niby Barry wygrał, ale te zwycięstwo jego nie radowało. To była gra na słowa, którą przegrał wyznając część prawdy. Może się tylko obawiać tego, co będzie dalej. - A mógłbyś jemu od razu tego nie mówić? To nie jest takie łatwe do wyznania, a dla mnie jest to dosyć ... ciężki temat myśląc nad tacą kłamstw, jaką jemu zafundowałem. Potrzebuję czasu na przygotowanie się do tej powiedział cicho podnosząc wzrok na Herewara. Niech nie mówi Garrettowi od razu. Co prawda Barry nie wie, czy kiedykolwiek będzie w stanie wyznać bratu całą prawdę, ale o tym nie musi wspominać rudzielcowi. Nie musi wiedzieć też o innych problemach, z którymi się boryka. Ale jeśli będzie chciał spróbować, to musi się przygotować. W końcu od dobrych dwóch, lub nawet i trzech lat rzuca kłamstwa swojemu rodzeństwu. Trzeba by było zacząć od początku, co by wyjaśniło jego wszystkie motywy. Nie zdziwiłby się, gdyby Garrett wyrzucił do z mieszkania po tym wszystkim. Zaczął zbierać pionki i chować je do szachownicy. Barry stracił ochotę na grę, która przyniosła jemu zarówno przegraną, jak i złudną wygraną, która jego nie cieszy, tylko smuci. - Z resztą, teraz jestem pokłócony z bratem, więc tym bardziej od razu tego jemu nie powiem. O to jedno w takim razie ciebie proszę Hereward - o powiedział, gdy skończył chować pionki i zamknął szachownicę. Daj mi czas. Miesiąc, może dwa... albo do świąt w grudniu. Albo najlepiej kilka lat, gdy nazbiera się tyle kłamstw, że aż nie będę w stanie ich więcej dźwigać. Ale nie mów Garrettowi o tym teraz. nie : sprzedawca u Ollivandera Wiek : 24 Czystość krwi : Szlachetna Stan cywilny : Kawaler Well someday love is gonna lead you back to me But 'til it does I'll have an empty heart So I'll just have to believe Somewhere out there you thinking of me... OPCM : XUROKI : XALCHEMIA : XUZDRAWIANIE : XTRANSMUTACJA : XCZARNA MAGIA : XZWINNOŚĆ : XSPRAWNOŚĆ : XGenetyka : Zwierzęcousty Martwi/Uwięzieni/Zaginieni Król potoczył się po szachownicy przewracając pionka, który jeszcze przed chwilą go bronił. Hereward wpatrywał się w to znacznie intensywniej niż by wypadało. Jego myśli błądziły daleko, bardzo daleko. Nie mógł tak łatwo zapomnieć o lojalności wobec przyjaciela. On sam chciałby wiedzieć. Garrett na pewno też. Barry, coś ty najlepszego narobił? Były problemy, z którymi Barty radził sobie całkiem nieźle. Grindelwald jest zły, trzeba mu się przeciwstawić, najwyższa pora, żeby ktoś to zrobił, a skoro nikt inny się nie zgłasza, to on da przykład. Proste. Trzeba stanąć przeciwko komuś, kto sieje strach. Pokonanie swoich obaw, tak, to może być problemem. Ale nie samo zdecydowanie, co robić należy, co jest słuszne. Wszystko było jasne. Tu czarne, tam białe, decyduj Barty. No i zdecydował. A tu? Tu wszystko jest szare, dobre i złe na raz. I jak tu dokonać słusznego wyboru, kiedy każdy w oczywisty sposób krzywdzi? Ktoś mógłby być zły, ze Barry stawia go w takiej sytuacji, rozdarcia między obietnicą a przyjacielem. Ktoś, ale nie Hereward. Jemu nie przyszło to nawet do rudej głowy. - Będę się widział z Garrettem najpewniej za miesiąc, w listopadzie - przełamał w końcu ciszę. - Wtedy mu powiem, Barry. Nie mogę okłamywać zatajanie, żeby nie skłamać też jest kłamstwem. Kto jak kto, ale nauczyciel powinien wiedzieć o tym najlepiej. W końcu sam dawał za to szlabany swoim uczniom. Czy teraz dałby jeden sobie? Może tak należało podchodzić do rzeczy - zasłużył na szlaban czy nie? Jego dom straci szansę na wygranie pucharu czy raczej ją zyska? Ale dalej nie znał odpowiedzi na podstawowe pytanie, czy postępuje słusznie. I dowie się pewnie dopiero, gdy spotkają go wreszcie konsekwencje jego decyzji. Zupełnie jak Barry, prawda?Wstał uśmiechając się pokrzepiająco na pożegnanie. Rzucił ostatnie roztargnione spojrzenie rudzielcowi i nie wiedząc, co powiedzieć po prostu uniósł rękę. Wydało mu się to jednak głupie, więc zamiast pomachać, podrapał się w tył głowy. I wyszedł z wieży nie za bardzo wiedzieć, jak powinien się bo byłeś pierwszyOcalałeś, bo byłeś ostatniZawód : Profesor w Hogwarcie Wiek : 33 Czystość krwi : Półkrwi Stan cywilny : Żonaty Na szczęście był tam las. Na szczęście nie było drzew. Na szczęście brzytwa pływała po wodzie. OPCM : XUROKI : XALCHEMIA : XUZDRAWIANIE : XTRANSMUTACJA : XCZARNA MAGIA : XZWINNOŚĆ : XSPRAWNOŚĆ : XGenetyka : Czarodziej Martwi/Uwięzieni/Zaginieni Lewitująca wieża Big Bena

jak zrobić big bena